Rozmowa z p.Julią Chudzyńską (pochodzącą z Brzezin) przeprowadzona przez p. Annę Kozak
AK: Z ilu członków składała się Pani rodzina?
JCh: Moja rodzina: dwoje rodziców i dwóch braci przyrodnich i trzy siostry.
AK: A jakie były relacje między rodzicami i dziećmi?
JCh: no, pozytywne, do momentu jak starszy bat chciał się żenić z dziewczyną, co do której ojciec nie miał zaufania. Nie chciał, żeby się z nią żenił, ale on go nie posłuchał i w związku z tym ta sytuacja późniejsza była taka… no, jak to powiedzieć…nieprzychylna, nieprzyjazna.
AK: A co z pozostałymi członkami rodziny?
JCh: Z pozostałymi, z tym bratem, co został w międzyczasie aresztowany przez Niemców i zamordowany, to się układał a dobrze sytuacja.
AK: Jaki był status majątkowy rodziny?
JCh: No, taki jak na ówczesne warunki i na miejscowość , mieszkaliśmy na wsi, to były te warunki nie najgorsze. Byliśmy w tym, majątek był, w podwyższonym tym, w podwyższonej ilości.
AK: był ktoś kto pracował w gospodarstwie?
JCh: Był i parobek i służąca, no bo dzieci jeszcze byliśmy małe jeszcze , to mama się zajmowała gotowaniem i tego, trzeba było, żeby ktoś się zajmował dziećmi.
AK: Jaki był poziom wykształcenia członków rodziny?
JCh: No, średnie wykształcenie… To znaczy nie średnie, podstawowe wykształcenie to chyba mieli, bo ojciec umiał czytać i matka umiała czytać, pisać, tak że nie było tych niepiśmiennych. No, a my to kończyliśmy szkołę podstawową – cztery klasy szkoły podstawowej, to się chodziło po dwa lata, przez trzy lata się chodziło po dwa lata do jednej klasy .
AK: Jaki był stosunek rodziny do innych narodowości zamieszkujących przed wojną Lubartów?
JCh; No, pozytywny. Myśmy mieli pole przez miedzę z Niemcami, bo na Trójnej tam mieszkali Niemcy, całe… no, duża ilość tych Niemców była, całe rodziny, tak, i ojciec był ,no, może nie aż zaprzyjaźniony, ale w każdym razie ten Niemiec bardzo pozytywnie tam był… pozytywny… Jak coś się zepsuło, to on już szedł i z pomocą, żeby pomóc i tego… A w ogóle stosunki z Niemcami układały się wtedy dobrze. To było, prawda, przed wojną, dobrze się układało, chodzili z nami do szkoły. Tak że i z dziećmi tymi było tak… przyjaźnie.
AK: A ile narodowości było ?
JCh: Było jeszcze jedna czy dwie rodziny żydowskie na wsi, ale z nimi to już były mniejsze, mniej tych kontaktów. W każdym razie oni mieli sklep, to tylko tam człowiek chodził, żeby coś kupić i w sumie to z Żydami nie było takich ciepłych stosunków, jak z Niemcami.
AK: gdzie znajdował się Pani dom rodzinny i jak wyglądał?
JCh: Dom – jak ten dom wyglądał? To był drewniany dom. Tak że wtedy wszystkie w tamtym miejscu były wszystkie drewniane te domy. Jeszcze do dnia pozaru w trzydziestym szóstym roku to się wszystko spaliło, podpaliła taki chłopiec…
AK: A w jakiej miejscowości to było?
JCh: W Brzezinach. I wszystko się spaliło, i spalił się inwentarz, znaczy –świnie, wszystkie się spaliły świnie, świnie nie uciekły (?) , krowy były na pastwisku, wiec dlatego też się krowy nie spaliły.
AK: a czy ma Pani jakieś szczególne wspomnienia związane z domem rodzinnym?
JCh: No to takie smutne wspomnienia mam, jak brata przyszli Niemcy aresztować, jak się zachował ten Niemiec, tak już w czasie okupacji, jak się zachował ten Niemiec, kopnął go tak, jak wychodził. To wtedy już tak jakoś inaczej , człowiek wtedy zobaczył, jakie jest okrucieństwo w tym narodzie. Przecież się z nimi mieszkało… i oni mieszkali u nas, tak ze się zachowywali przyzwoicie. A tu proszę – tu już nie było tej przyjaźni…
AK: To już był inny okres, to już była okupacja… Kto był sąsiadem Pani i jak wyglądały stosunki międzysąsiedzkie?
JCh: z jednej strony Cury, i z nimi się układały bardzo dobrze stosunki sąsiedzkie, z drugiej strony Szczęchy, ze Szczęchami układały się niedobrze stosunki , bo zaczepna była chyba ta Szczęchowa: to – słowo – i już się zaczynało, zaczynała się kłótnia, tam stale się kłócili. Ja już mówiłam: daj, mamo, sobie spokój, będziesz się dawała. Jak się baby zaczną kłócić – nie ma rady.
AK: A młodsze pokolenie?
JCh: A młodsze pokolenie dzieci tych Szczęchów, to zresztą już później się to zmieniło, nawet na chrzestną matkę zaprosili moją mamę, tam do tego jednego syna, do Szczęcha. W każdym razie większość tego zżycia, co ja pamiętam , to było takie z nimi właśnie, te stosunki były takie nieprzyjazne. Niepotrzebnie, dlatego, że to to nic nie dawało. To tak było nieciekawie.
AK: Co najlepiej pamięta Pani ze swojego dzieciństwa?
JCh: Okres przedświąteczny, przed Bożym Narodzeniem i Boże Narodzenie. W każdym razie u nas się ubierało choinkę , tych choinek jeszcze tak na wsi nie było, więc przychodzili i kuzyni, i sąsiedzi, przychodzili na tą choinkę w Wigilię i się śpiewało kolędy, prawda, i dzieci przychodziły już później w święta , przychodziły dzieci na tą choinkę. Tak, że były te święta , były bardzo takie uroczyste i przyjemne. Ja to najbardziej pamiętam dlatego, że … no… była taka atmosfera bardzo przyjemna.
AK: Jak wyglądały podwórkowe zabawy? Czy pamięta Pani swoja ulubioną?
JCh: no, podwórkowe zabawy polegały [na tym ] że dzieci się zbierały, Curów tam i Szczęchów, rodzice się tam nie bardzo kochali, ale dzieci grały sobie w te różne gry i w sumie … w dwa ognie… już tak bardzo nie pamiętam, jakie to były te gry… piłką śmy rzucali, i na tych ogrodach, opróżnionych już z warzyw to się tam wtedy bawiło. To dom stal koło domu, tam te podwórka były takie ciasne, ale wtedy to się bawiły [dzieci] właśnie na tych ogrodach.
AK: Jakie jeszcze zabawy – w chowanego?
JCh: W chowanego. Tak.
AK: A jak wyglądały stosunki dzieci z rodzin o różnym pochodzeniu społecznym, politycznym, etnicznym?
JCh: No to z tymi Niemcami, ale oni mieszkali nie we wsi, tylko mieszkali na kolonii i to była taka kolonia niemiecka. Tak ze to już tam jak tam z nimi, miedzy nimi się układały stosunki to nie wiem, ale myślę, że raczej dobrze, a z nami – to myśmy nie mieli - tyle, że w szkole. Czasami przychodzili w niedzielę, tak po południu przychodzili sobie na wieś. I tam… była zgoda. I nie kłóciliśmy się ani śmy się nie bili. Wtedy właśnie po tym… po tym, jak to oko zostało uszkodzone tego chłopca, to odbili sobie w czasie okupacji.
AK: Po latach… A jak rodzice traktowały swoje dzieci, a jak dzieci rodziców? Jaki był szacunek?
JCh: No, u nas to był duży szacunek rodziców. Mój ojciec był starszy, mama była młodsza, i to dużo młodsza; w każdym razie ten stosunek do ojca był taki… z szacunkiem zawsze. Zresztą by sobie nie pozwolił na takie traktowanie - byle jakie. No, mój ojciec zmarł, jak miał pięćdziesiąt sześć lat, to był młody jeszcze człowiek, tak że w sumie… a mnie już wyjątkowo faworyzował i tam mi na wszystko pozwalał. Bo najmłodsze dziecko, najmłodszym dzieckiem byłam. A mama? No to czasami mi tam przetrzepała skórę. (śmiech)
AK: Ale szacunek był.
JCh: Był szacunek do rodziców. I jak mówili, że nie , nie wolno, to nie wolno. Tak że ten stosunek był chyba prawidłowy.
AK: A jak zwracały się dzieci do rodziców?
JCh: No, „tato”, „mamo”…
AK: „Mamusiu”?
JCh: Nie „mamusiu”, „mamo”. Na zakończenie, prawda, dnia, jak się mówiło pacierz, to później moi rodzice nas tak ustawili, że mamy pożegnać się całując rodziców i wszystkich, co byli, w rękę. Dorosłych, oczywiście. I myśmy całowali wszystkich w rękę i z nimi takśmy się żegnali na noc. Tak że był szacunek taki i do starszych, w ogóle do starszych ludzi. W każdym razie no to ja pamiętam, bo później , jak się zaczęłam [podobać?], to jak to – przychodzi tylu, przychodzi przed kolacją, bo mężczyźni się tam schodzili, żeby troszkę popolitykować, bo lubili politykę. W każdym razie i to, człowiek kończył ten pacierz i biegł i podawał rękę wszystkim i wszystkich całował w rękę.
AK: Może wrócimy do pytania o stosunki dzieci o różnym pochodzeniu… wspominała Pani o żydowskim dziecku…
JCh: to Żyd miał się modlić , przyszedł tam skądś i chciał się pomodlić . I zamknął się u siebie w mieszkaniu, a dzieci stały i przyglądały się przez okno, i śmiały się dzieci – polskie. To mój ojciec jak zobaczył i usłyszał, że się śmieją, to powiedział: „słuchajcie, jak wy się modlicie, to wam nikt nie przeszkadza! I wy mu nie przeszkadzajcie, bo to jest modlitwa, on modli się do Pana Boga! Nie wolno mu przeszkadzać! ” W każdym razie dzieci się odsunęły… I taki był stosunek moich rodziców i do Żydów, i do Niemców.
AK: Jak wyglądało życie szkoły w okresie międzywojennym?
JCh: No to właśnie na te uroczystości świąt narodowych, czyli na 3. maja i 11. listopada to się śpiewało właśnie pieśni patriotyczne, w szkole się śpiewało pieśni patriotyczne, a w ogóle u nas w domu bardzo dużo się śpiewało pieśni, właśnie patriotycznych i w sumie był rozśpiewany dom.
AK: A szkoła była ilo – klasowa?
JCh: Szkoła była czteroklasowa. Cztery klasy, to znaczy było, po dwa lata się chodziło…Tam już ostatni rok chodziło się po dwa lata…
AK: Czyli dwa lata do pierwszej klasy jakby? I dwa lata do drugiej?
JCh: Tak.
AK: A jakich nauczycieli Pani pamięta?
JCh: Pamiętam, bo był jeden nauczyciel i jego żona, nazywał się [Otłoch], Kazimierz Otłoch. Ona – już nie pamiętam, jak miała na imię. W każdym razie to cały czas byli w Brzezinach nauczyciele, mieszkali tu.
AK: A może pamięta Pani jakichś uczniów ze swojej szkoły? Czy byli wśród nich może uczniowie innych nacji?
JCh: Tak, byli Niemcy. Niemcy chodzili z nami.
AK: I stosunki jak wyglądały miedzy dziećmi?
JCh: Miedzy dziećmi normalne były stosunki, nie pamiętam, żeby mnie ktoś kiedyś jakąś krzywdę zrobił...
AK: A czego uczono w szkole w tamtych czasach?
JCh: No, pisać, czytać…no i myślę, ze geografii troszkę uczono, i trochę historii.
AK: A pamięta Pani, ile zeszytów było?
JCh: Nie.
AK: Jak odbywały się święta w Pani rodzinie?
JCh: No, myśmy chodzili do rodziny z wizytą, do nas przychodzili, tak ze ich tam podejmowano, po kieliszku wódki dostali – ci dorośli, n a dzieci to tylko jedzenie. To były wymienne takie spotkania i tez się tam śpiewało, jak w święta Bożego Narodzenia kolędy, a w święta inne to pieśni nabożne się śpiewało, i to całym domem. Jakśmy szli do kogoś to razem z nimi… Zresztą mój ojciec lubił śpiewać, to jak tam gdzieś poszedł, to polityka polityką, bo też politykowali mężczyźni dorośli, ale i pieśni były przy tym. W każdym razie śpiewało się bardzo dużo. I dorośli śpiewali.
AK: A czy pamięta Pani jakieś obyczaje, żywe jeszcze w okresie międzywojennym, a dzisiaj zapomniane?
JCh: nie…
AK; Czy Pani rodzina miała jakieś tradycje dotyczące np. zainteresowań, zawodu, wykształcenia, przechodzące z ojca na syna?
JCh: Chyba takich tradycji to nie było… aaa, śpiew! Śpiew – to było to przechodzące z ojca na syna, można powiedzieć, wszyscyśmy śpiewali. W domu było pełno śpiewu.
AK: A też chyba praca na roli – to tez przechodziła z pokolenia na pokolenie…Ojciec pracował, uprawiał ziemię…
JCh: I jego potomstwo też…
AK; A o co w Pani rodzinie dbano najbardziej? Np. jakiś szczególny przedmiot, wartości, np. honor? O co najbardziej dbano?
JCh: Chyba o honor. I ten honor to był różnie tam widziany. Ale to właśnie, że Bóg, Honor i Ojczyzna to było takie hasło, ze nie można sobie tak zlekceważyć. Jak ktoś na człowieka rzuciła jakąś [kalminię] to to się tak nie zostawiało, tylko się od razu odpowiadało po to , żeby człowieka nie obraził. W każdym razie to było to…
AK: A czy Pani pamięta, czy istniały w rodzinie jakieś tradycje świaopogladowe: przywiązanie do jakiejś organizacji politycznej , religijnej… A może ktoś należał do AK?
JCh: U nas tych chłopców nie było… Najważniejszą sprawą to była uczciwość. Żeby człowiek postępował tak, jak trzeba.
AK; Czy pamięta pani jakąś potrawę, która kojarzy się z tamtymi latami?
JCh: No to kapusta. Kapusta i pierogi te… z kasza gryczaną i z serem.
AK: A co jadano najchętniej w tych czasach, co było rarytasem , a co jadano na codzień?
JCh: Rarytasem to tak , jak mówię: były te pierogi, proszę pani, i często się te pierogi robiło. Natomiast na co dzień to barszcz i kartofle, i kapusta.
AK: A pieczone ciasta?
JCh: Pieczone ciasta były – ale jakie? Też jakieś pierogi…
AK; I to też były rarytasem?
JCh: Tak. I o to mama moja piekła dosyć dużo tego, dlatego , ze jak było tyle ludzi, to i było komu zjeść.
AK: A co było podstawa wyżywienia? Czy to były gotowane potrawy, czy…
JCh: Nie… To znaczy na śniadanie to były kartofle z barszczem czy z kapustą … i tak to…
AK: A jakie wyrabiano domowe przetwory? Pamięta Pani jakieś?
JCh: Nie.
AK: A mięso jak się przechowywało?
JCh: Mięso to normalnie – się soliło i do komory się wkładało i tam już , w jakieś chłodniejsze miejsce, bo lodówek nie było…
AK: A jaki był udział członków rodziny w przygotowywaniu pożywienia?
JCh: No, u nas to mam się wszystkim zajmowała, przygotowaniem pożywienia.
AK: A dzieci pomagały?
JCh: A dzieci – może siostry moje pomagały, ale była służba…
AK: Czy w przygotowaniu niektórych przetworów lub potraw uczestniczyła cała rodzina?
JCh: Cała rodzina uczestniczyła w pieczeniu chleba i w kiszeniu kapusty.
AK: A jak to wyglądało – pieczenie chleba?
JCh: Pieczenie chleba… No to dzieci podawały blaszki, w blaszkach się piekło, a jak nie to , proszę pani, pomagały wkładać do pieca, taką łopatą się to wkładało do pieca…
AK: A kto wyrabiał ciasto zwykle?
JCh: Mama.
AK: Jak w okresie międzywojennym Pani się ubierała?
JCh: No… Miałam sukienki, miałam bluzki, spódnice, ale tak dużo ich nie miałam. Tyle, ile trzeba. poza tym dzieci nosiły warkocze, ja też miałam…
AK : A najmodniejsze fryzury – to były warkocze?
JCh: Warkocze.
AK: Czy jakieś elementy stroju były modne?
JCh: Nie, była spódnica, bluzka …
AK: A czy istniało zróżnicowanie miedzy mieszkańcami wsi a miasta w ubiorach?
JCh: No, na pewno. Były różnice. I dzieci w mieście były ubrane ładniej, i uszyte inaczej. Dzieci na wsi to …
AK: A czy istniała moda na posiadanie jakichś przedmiotów (radio, patefon)?
JCh: Nie, nie przypominam sobie.
AK: Jak wyglądały wesela w okresie międzywojennym?
JCh: No, wesela były dosyć duże, bo do stu osób, może czasami i więcej.
AK: I odbywały się w domu?
JCh: Tak. Odbywały się w domach. Orkiestra była na każdym weselu, no i … wystawnie tak nie było , ale jeść było co , dla niektórych to jeszcze, tych… Jak to mówili wtedy – nieproszeni goście - byli na weselu, przychodzili i , proszę pani, zajmowali miejsca i nie można się ich było pozbyć. Tak że tych… to nazywali „łobuzowce”, że przychodzili.
AK: A jak mężczyźni spędzali wolny czas, a jak kobiety?
JCh: No u nas to przychodzili i politykowali. Przychodzili do ojca tak już i tam kilku gospodarzy to co dzień przychodzili. Ja ich wszystkich musiałam obcałować… (śmiech)
AK: I politykowali cały czas?
JCh: I politykowali.
AK: A czy palili papierosy?
JCh: Oczywiście!
AK: A jakieś picie?
JCh: Nie… To już tam z herbatą nie występowała gospodyni...
AK: A kobiety?
JCh: A kobiety to przychodziły na, prządki były, przędły len.
AK: A przy tym jakieś rozmowy, ploteczki?
JCh: Rozmowy, ploteczki i śpiewy były, tak. To prządki. I przychodzili tam i mężczyźni, a jak to była młodzież, to chłopcy przychodzili, różne zabawy się odbywały. Te prządki to były takie przyjemne spotkania.
AK: A młodzież? Czy miała jakieś swój ulubiony sposób na spędzanie wolnego czasu?
JCh: W maju to była majówka. Śpiewali litanię do Matki Bożej i pieśni maryjne. A w październiku to był różaniec odmawiany też.
AK: Ale to było w kościele?
JCh: Nie, przy kapliczce. Przy kapliczkach przydrożnych.
AK: Dużo zbierało się młodzieży?
JCh: No, zbierało się. I to zresztą nie tylko młodzież, ale i starsi przychodzili na te modlitwy.; bo to już… modlitwy były, tak że ludzie tam chętnie przychodzili. Teraz jak czasami jadę to w Lisowie stoi taka figura i się ludzie modlą przy tej…
AK: A czy były w tamtych czasach zabawy taneczne?
JCh: Były, były zabawy. Były budowane takie specjalne (jak one się nazywały?) podłogi na dworze i tam orkiestrę zamawiali chłopcy i to się bawili przy tym.
AK: A bale były?
JCh: no, bale… no to sporadycznie, tam jakieś... Jaka uczta czy młodzieży, czy starszych…
AK: A gdzie wychodzili młodzi , żeby poznać kandydatów na małżonków?
JCh: A to poznawali się na weselach. Oni gdzieś byli zaproszeni, to się poznawali na tym weselu , i tak się poznawali. A poza tym na zabawy chodzili: jak od nas to tam chodzili do Leszkowic, Przypisówki na zabawy i tam się poznawali.
AK: A jak spędzali niedzielne popołudnia, letnie wieczory?
JCh: A to zbierało się – kilka dziewczyn, kilku chłopców, czasami kilkunastu i jak była pogoda to byli na podwórku gdzieś tam jak ławki były, a jak nie to poszli sobie na spacer. I tak się spotykali – nie to, ze siedzieli w domu sami.
AK: Jakaś kawiarnia może była, czy biblioteka?
JCh: Nic nie było.
AK: A czy w Pani domu rodzinnym było radio?
JCh: Tak na początku to nie było, ale później było.
AK: A czy przed wojna organizowano jakieś występy, wystawy, przedstawienia teatralne?
JCh: Tak, to szkoła organizowała.
AK: I kto był wykonawcą? Byli miejscowi czy goście?
JCh: Dzieci i młodzież.
AK; Miejscowi?
JCh: Tak. Nasz nauczyciel jak był to oni prowadzili takie przedstawienia.
AK: A czy mniejszości – Żydzi i Niemcy – mieli osobne życie kulturalne, czy integrowali się z Polakami?
JCh : Nie, Żydzi to nie, bo ich było tak mało, ale Niemcy, to tam w szkole jak się coś organizowało – brali udział.
AK: Wspólnie z Polakami?
JCh: Tak.
AK: A czy w okresie międzywojennym istniała orkiestra strażacka, klub sportowy, teatr amatorski, gazeta?
JCh: No, klub sportowy… nie, tylko straż była na wsi. To oni tam od czasu do czasu coś zorganizowali.
AK: A czy w okresie międzywojennym język polski różnił się od współczesnego?
JCh: Tak . Była gwara: ”doj”, „mos”, „weź”. Tak ze nie mówiło się takim czystym językiem. Ja jak poszłam do gimnazjum to się musiałam uczyć.
AK: A jak porozumiewali się ze sobą Polacy i przedstawiciele mniejszości?
JCh: Nie no, w języku polskim. Wszyscy Niemcy którzy tu mieszkali znali polski.
AK: A czy pamięta pani jakieś zwroty pochodzące z języków mniejszości?
JCh: Nie.
AK; A jakich języków obcych uczono w ówczesnej szkole?
JCh: Nie uczono.