ROZMOWA Z PANEM ZYGMUNTEM PSZCZOŁĄ

Przeprowadzona dn. 17. października 2004 roku

E.W.- Dzień dobry , chciałabym dzisiaj porozmawiać z panem na temat życia w okresie

międzywojennym oraz w czasie Drugiej wojny Światowej. Prosiłabym , aby na początek

powiedział Pan kilka słów o sobie.

Z.P.- No, nazwisko to jest Pszczoła Zygmunt, miejsce urodzenia –Nowodwór, a konkretnie to ósmego czwartego 1925. roku.

E.W.- Z ilu członków składała się pana rodzina

Z.P.- Siedem nas było, czyli trzy siostry i czterech braci było i rodzice

E.W.- A jakie były relacje między rodzicami a dziećmi kiedyś?

Z.P.- No, to to... to były... w zasadzie tu różnicy to można powiedzieć w ogóle , wcale w całym tym osiedlu to nie było, bo... jak w każdy przeciętnie rodzinie: ojciec, no to jako ojciec był całym tym..., matka, jako matka, to wychowanie dzieci, gotowanie, pranie, sprawy domowe takie gospodarcze prawda , a w zasadzie jeżeli chodzi o matkę, czy gospodynię, tylko nie u nas, ale wszędzie to było jednakowo, bo matka musiała tak: i dziecko dojrzeć, i dziecko wychować , przecież siedmioro po kolei przecież i tak: i pielenie i sprawy ..znaczy w polu wszystkie prace, no niestety to było przeciążenie i to było wszędzie, to nie tylko na naszem, ale to, to, to wszędzie. I takie relacje, że no! Czyli, czyli, że ojciec to był gospodarz, to był ojciec. Matka znowu miała swoje. To były takie relacje.

E.W.- Czy ojciec był rzeczywiście taką głową rodziny, że podejmował najważniejsze decyzje ?

Z.P.- Decyzje, a coś ważniejszego to wspólnie zawsze omawiali, tak, no niestety to siłą rzeczy konieczne było, ano coś, coś kupić, coś sprzedać przecież, to wiadomo nad wszystkim trzeba podebatować, bo to tak różowo nie było, jak nam się teraz wydaje, jak my narzekamy. Bo niestety... była podczas Pierwszy Wojny Światowy palona, no to w zasadzie tak jak ja, no to ile w zasadzie po zakończeniu tych, tych wojen w dwudziestym roku to osiemnaście lat zaledwie było, to nie było czegoś wymagać, to w zasadzie było tylko na przeżycie

E.W.- Jaki był status majątkowy pana rodziny?

Z.P.- No to żeśmy mieli konkretnie na morgi, to było szesnaście morgi, łącznie z lasem oczywiście no to tam to już chyba było , no to las to już na hektary to już było chyba hektar siedemdziesiąt lasu, reszta to było pole orne plus łąka. Łąki za dużo tam nie było, bo jakieś może czterdzieści arów tu tylko w tym było

E.W.- Czy w polu pracowali też synowie, dzieci, wszyscy angażowani byli do pracy w polu?

Z.P.- Tak, jak już jak sezon był, zależało to od sytuacji: jak była praca- czy wykopki, czy żniwa, to już niestety nie było wyboru, wszyscy – nawet tak jak my jeszcze, tak jak ja za wojny to przecież w zasadzie szkołę podstawową skończył, jak się wojna zaczęła w trzydziestym dziewiątym, to jużem ten ostatni rok to za bratem żem zbierał: brat kosił, a ja żem musiał nadążyć zbierać i wiązać snopki, niestety, taka rzecz.

E.W.- A niech mi pan powie, jak były malutkie dzieci, niemowlaki, to czy brane były na pole, czy matka zostawała w domu?

Z.P.- Oczywiście! To, to nawet już moje były brane. Kołyska , normalnie była taka – żerdź, nogi takie przecież, płachta uwiązana tak, jak cygańskie, w ten sposób przecież, dziecko, to wszystko szło. Krowa, czy inny inwentarz, jak nie miał oczywiście ktoś... bo jak była większa rodzina, że mógł ktoś zastąpić, no to zgoda. Ale tak było, że małżeństwo przecież, jak dwoje są, jak małe dzieci były , no to wszystko musiało iść, co było, ktoż by to dojrzał.

E.W.- Chciałabym jeszcze pana zapytać jaki inwentarz był w gospodarstwie, tzn. konie, jakieś krowy, kury ? Co się hodowało wówczas, czy dużo tego było, czy mało?

Z.P.- Normalnie u nas, to na ty gospodarce to dwie krowy i jałówka- zawsze trzy sztuk bydła było i koń obowiązkowo. No świń to różnie – dziesięć, osiem, zależało od sytuacji i od zasobów paszowych, bo jeżeli tak przeważnie, to było nastawienie na ziemniaki jak je trzodę chlewną, jeżeli było , zbiór dobry, to się więcej tych świń, a jeżeli było słabo, no to było ograniczenie. Ale krów, jeżeli chodzi krów to było normalnie, dwie krowy to pamiętam zawsze były, dwie i jałówka była z młodzieży. A koń obowiązkowo, no bo bez konia..., to wtedy nie było żadnej mechanizacji, tylko koń był podstawą tego, tych naszych egzystencji, trzeba powiedzieć. Mało tego, że w polu, ale zimą, zimą to koń był używany do zarobkowania. Bo najstarszy brat to znów był taki zakochany w koniach i to do końca, to on aby tylko wolny czas był, to jeździł- zarobkował. W czasie lata to jeździł do obrabiania pól do Lubartowa do miasta, no bo tam dużo było tych mieszkańców Lubartowa, którzy mieli te małe pólka, te tak jak oni tam liczyli staje, bo przeważnie to tam było używane staje, na staja się liczyło. No to już musieli to nająć.

E.W.- A co to było te staje?

Z.P.- A to ja sam nie rozumiem, w każdym razie dwa i pół staja to była morga, bo trzeba by przeliczyć już gdzieś do starego kalendarza i przeliczyć ile to staji. Dwa i pół staja to była morga, a znów morga 56 ary.

A zimą, bo już nie było ropy, to jeździł do lasu kloce wozić, znaczy drzewo, grubiznę taką, bo tu był Stary Tartak w ordynacji kozłowieckiej. To był duży tartak, była duża przeróbka drzewa, bo tu proszę pani był do wojny- tylko nie wiem, czy ten tartak, bo tutaj był duży tartak, czy to był własnością hrabiego, czy własnością Żydów. Bo w zasadzie wszystko drzewo to już hrabia sprzedawał na pniu, a resztę-bo to kupcy żydowscy byli, oni byli kapitaliści niesamowici, normalnie były lata, że 50 hektary lasu grubizny hrabia sprzedawał...

E.W. - hrabia z Kozłówki? Mówi pan o tym hrabim?

Z.P. - Tak, o Zamoyskim, bo to jego była ordynacja, ta własność i na jego terenie tam był ten Stary Tartak. Tylko nie wiem, czy to było własnością- ten Stary Tartak- i w ogóle no, Stary Tartak to się miejscowość nazywa, a tartak, czy to był jego własnością, czy Żydów, tego nie wiem. Ale w każdym razie te 50 hektary mniej więcej to szło rok w rok grubizny sprzedawał. I właśnie i to nie tylko, bo wszyscy z okolicznych wsi dorabiali, jeździli, to drzewo wozili, zarobkowali.

E.W. - Gdzie to było sprzedawane? Do miasta, czy za granicę też?

Z. P. - Zależało, zależało: częściowo na potrzeby miejscowych, a większość to szło po prostu na eksport gdzieś, ale daleko. Bo były lata, ale to już nie za mojej pamięci, już ja nie pamiętam, ale ci starsi to tzw. budulec- całe kłody, tak jak drzewo rosło, całe, w całości wywozili do Szczekarkowa i tam normalnie spławiali- przygotowywali tratwy, o , flisackie jak tratwy powiem. To w Szczekarkowie.

E.W.- To było przed wojną?

Z. P. - Tak, przed wojną. Ale już, jak mówię te lata- trzydzieści, trzydzieści trzy, trzydzieści cztery, trzydzieści pięć i do wojny- to już było przerabiane to na miejscu. Z tym, że czasem on wywoził grubiznę do stacji kolejowej i tam gdzieś wysyłał, a czasem, a resztę przerabiał. W dodatku faktycznie, że to byli przemysłowcy, oni wielkimi pieniędzmi operowali no i ten zmysł menedżerski taki mieli, niestety zdolne, że byli. Tyle lasu wykupić i to przecie wszystko zapłacić- pracownicy, musieli to wszystko obrobić, zerżnąć ręcznie. Ręcznie to było wszystko wykonane tak, że tam żadnej mechanizacji to nie było. I on to wszystko zagospodarował, z tem, że opał, ta drobnica wszystka, co pozostawało, to sobie na zaopatrzenie tych okolicznych miejscowości. No a grubsze drzewo, tak jak to nazywa teraz- metry, czy inne tam te grubsze, to szło już, daj mi na to, miasto zaopatrywało się też. Oni tam tem drobichrustem, czyli ten nazywał się, ta drobnica to chrust, a te drobne metry opałowe to szło przeważnie na zaopatrzenie, no przecież- szkół, innych rzeczy, bo węgiel był w bardzo małych ilościach używany. A w zasadzie to jak w szkole w Lubartowie, czy inne tam jakie , w kamienicy, czy coś, to tam był węgiel używany, a tak w większości to drzewo i torfem. Tylko, że u nas tu torfu nie było. Z kolei karpinę, bo to karpina już była ,prawda, pozostawało tego, to ludzie karczowali i tak też na opał szło, tylko nie szło na przemysł, bo po wyzwoleniu to już szła karpina na przemysł, znaczy na terpentynę, a przed wojną to szło wszystko na opał. Tak, że przygotowana była gleba na następne sadzenie. Tak że to całkowicie zamieszkanie przy lesie to była po prostu forma egzystencji, a nawet, proszę pani, samo zajęcie, jak naszego rodzeństwa to przecież to były duże wpływy z lasu. Z jakiego powodu? Zbiór jagód, przy zalesieniu, te wszystkie przygotowanie, to przecież tak samo ręcznie się odbywało, tak, że tam żadny mechanizacji, ni pługa ni niczego nikt nie używał przy przygotowaniu do zalesienia, tylko wszystko ręcznie gracami trzeba było. Takie pasy, albo talerzówka, to zależało, jak tam zalecenia były od tych leśników. Bo przedtem jeszcze, to takie pasy tak, jakby pługiem wyorano rów przygotowany do sadzonek i to już na zimę było zrobione, żeby ta gleba, prawda, przemarzła, przygotowanie, a później talerzówkę tak zwanę, takie gdzieś jakieś 60, gdzieś pół metra na pół metra darń była zdjęta i wtem była odkryta do tej gleby zruszona, i to było w ten sposób. To już.. w ogóle wszystkie okoliczne te wsie,tak: Kozłówka,   Nowodwór, Majdan Kozłowiecki, Wandzin, teraz tam: Rudka, Nasutów, Dąbrówka, Kawka, no to wszystkie... Wólka... te okoliczne wsie były zatrudnione, też przeważnie korzystali, znaczy zarobkowali przy tem zalesieniu.

            Najpierw to w jesieni przygotowanie, a na wiosnę znów przy sadzeniu i to było tak dokładnie zrobione, że te lasy do dziś dnia się wyróżniają wzrostem, w ogóle i tą kulturą . A w czasie lata no to już las z jakiego powodu dawał ? Zbiór jagód. Tylko z tem, że był niesamowity urodzaj. Przecież taki , proszę panią, taki przykład, że moja... jeszcze żyje ta siostra – ona w Toruniu w tej chwili, ona jest z 18. roku, ona ode mnie jest siedem lat starsza, to ona spotrafiła tak na dzień 24 litry jagód zebrać. Czarne jagody, te wie pani -czarne. Ja normalnie, bo już w czasie wojny na jagody nie chodziłem, ale do wojny, to musiałem chodzić, przecież wakacje przyszły, to trzeba było albo krowy napaść, bo później młodszy brat pasł, to już ja na jagody na cały dzień chodziłem, to już ja 10 litry uzbierałem. A brat już krowy pilnował. A jak do szkoły jeszcze żeśmy chodzili, no to też trzeba było najpierw... w czasie wakacji krowy napaść przyjść do domu, cośkolwiek zjeść i garnek gliniany, dzbanki takie były, bo tam innych nikt nie używał, i na jagody i też- dwie, trzy litry, zależało tam prawda, zależało jakie jagody były i jak się chciało zbierać. To taki wypoczynek wakacyjny był nasz.

            Prócz tego nie skończyłem jaki jeszcze inwentarz był. Ale były prócz tego kury, zależy- 20, 30 i prócz tego gęsi obowiązkowo. Gęsi to było to tak: zależało od wzrostu- najmłodsze to zawsze pasło gęsi, podrosło – krowy, a później, jak już stanęło na nogi no mogło to przecież 14, 15 lat już zależało od budowy fizycznyj, to już szło do lasu do roboty, bo tam były różne : i pielęgnacja i coś przecież, czy wycinka. Trzeba powiedzieć, że las to dużo dawał zatrudnienia i utrzymania, tylko z tym, że z wynagrodzeniem to nie było różowo. Niby były stawki, dajmy na to przy takij robocie jak przy pasach czy przy zalesieniu złoty trzydzieści płacili. No w porównaniu na produkty żywnościowe złotówkę kilo cukru kosztowało. Czyli złoty trzydzieści, za kilo cukru trzydzieści groszy zostawało za dzień. Ale gdyby to było w terminie płacone tak jak obecnie. . ., zresztą już obecnie to samo jest, że przedsiębiorstwa i państwo zalegają tego. . .. I wtedy to samo było, to nie kilka, pięć czy sześć wypłat, oni w soboty zawsze te wypłaty robili, chodzili po wypłatę i też nie odebrał tych. No z tym, że oni tam towarem znaczy produktami, no to zawsze jak przy zalesieniu, bo to już było tego znaczy ordynackie hrabiego to oferowali albo opał, znaczy opał karpinę albo zbiórkę tam innem takiem tem gorszem asortymentem płacili w naturze. A tak, żeby za gotówkę to trudno było. Bo z kolei Żyd, ten jednak on wszystko miał w notesie tylko zapisane.

E.W. - Czyli Żyd zarządzał tym ?

Z.P. - Tak, ale Żydzi to te zręby jak wykupili, to już było żydowskie, i u nich ta robota i wywózka i przecie ci robotnicy to zrzynali, przecież to wszystko musiało być przerobione to musiało być wystrugane, to nie było tak jak teraz to kłoda taka o. Tam nie wolno było, żeby w korze drzewo leżało, ba tam ! Ekologia taka była zastosowana. W dodatku do dziś dnia prasa opisuje, że jaki porządek był w tych lasach ordynackich oczywiście. Zresztą jedni drugim się podporządkowywali tylko nie wiem ile hektarów, ale spory obszar był lasu tego państwowego. W jednym kompleksie i ten ordynacki, z tem, że był państwowy. Z czego państwowy powstał ? W czasie to był w zasadzie las państwowy własnością klasztoru, zakonników. I z chwilą, jak była kasacja klasztoru po powstaniu styczniowem to znaczy upaństwowili ten las. I ten las już później nie wrócił do tego, tylko był państwowy. A z kolei za okupacji, to tak samo niby to państwowy, ale w zasadzie to już do administracji państwowej i przeszło i tak, że późni wszystko przeszło na państwowe tak, że do dziś dnia i ten hrabski, to jest w każdem razie około siedem tysięcy hektarów, nawet dokładnie to mam bo taką mam gdzieś gazetę ile, które nawet do dziesięć hektarów ma. To było w ten sposób, tak, że całe to starsze, jak było w tem czasie, w czasie sezonu to tak : jesień – przygotownie gleby, ale to była taka odpowiedź : „gdzie idziesz ?” „-Do choiny, do to, tam do choiny.” , to już wiadomo. Czy to była, prawda talerzówka czy coś to musiał szczególnie, jak kto się pytał: a pan gdzie? „do choiny” ,o.

Na wiosnę to sadzenie. Przyszły sezon późnij to tego, to zbieranie jagód. No bo na grzyby... .Grzybami też żyli ludzie, to znaczy z grzybów też, którzy mieszkali przy lesie. Przecież za grzyby, tylko nie były to takie grzyby, prawda , tylko akurat żeby zapewniły egzystencję. No ale niestety ten budżet trochę tam podreperowali. Tak, no z tym, że nie było swobody takiej do zbierania. Na jagody wymagali kwit żeby był , tak.

E.W. - O proszę ,czyli nie można było sobie tak pójść?

Z.P. - Nie, i to samo i na grzyby kwit jak wykupił, ale to też kosztowało. Bo jak powiem 12 złotych to niech pani liczy , to było metr zboża, żyta. Kwit na całe lato na zbiór jagód, zbiór grzybów, to już wtedy już nic . A tak to to wszystko się ukradkiem robiło. Dlaczego? Znajomości, tak .

No! niby ta obsługa- gajowy, bo tu szesnastu gajowych było w ty ordynacji – ja mówię w tej chwili o ordynacji, było powiązane, że tak jak to starsi bracia robili w lesie znajome z gajowymi, to oni gajowi ci patrzyli przez palce, a który był jeszcze uczciwszy, no to odsyp brał, dajmy na to pół litry jagód, czy coś, bo gajowi też byli kontyngentem obłożeni. On musiał dla pałacu jagody tam zebrać, inne tam: jeżyny, maliny, co sobie pałac zażądał, to oni też odsyp dali. Tak, że pod tem względem to wyróżnienie,że jak mówię z naszego domu to tam nikt nawet tam deka jagody nie dał, bo to wszystko było znajomi, gajowy był znajomy, on tam przeszedł i nic nie mówił.

            Ale było i draństwo , byli niektórzy nieuczciwi, że po prostu jagodziarce- bo je nazywano jagodziarki, te co zbierały jagody – garnki te, co miała potłukł, zaszedł normalnie potłukł! tam pałką czy czem, tam podeptał- w ten sposób! Tak, takie draństwo było! Ale tu już dajemy o ordynackiem, a w państwowem, to też my żeśmy chodzili na jagody, ale ja nie wiem czy tam było kiedyś o tem... i nawet o tych zarobkach jak się kształtowały to mimo to żem tu był blisko, ale tu bracia nie pracowali nie robili, to ja nie mogę powiedzieć jakie tam były zarobki, wynagrodzenia. No w każdem razie najprawdopodobniej, że tam były wypłaty, czy coś bardziej, bardziej tak ten....Bo tę karpinę, czy coś inne to jeszcze ojciec kopał, bo tak samo było wykopywane, takie same uprawy były przeprowadzane, pielęgnacja, tak jak i w tem. Tylko z tym, że jeżeli chodzi o ład i porządek, to w ordynacji był lepszy ład. Były linie tak przygotowane, tak wypielęgnowane, że normalnie tak, jak w parku się szło. Każda linia te główne oddziały ważniejsze to była wyczyszczona, rowki oberżnięte,no nie były utwardzone, bo wiadomo, że wtedy główne gościńce nie były utwardzone i jeszcze mało- co 50 metrów po lewo, po prawo to był prostokąt tak gdzieś 50 cm. wysokości i biały kamyk jeszcze pobielony. A późni, jak wojna naszła, oho!, to wszystkie kamienie ludzie na budowę na fundamenty wywieźli, to wszystko porozjeżdżali tak, że dziadostwo się... . W państwowem już był bałagan. Tam linia jak była, to trudno było linię przejechać, przejść! Doły niesamowite.

E.W. - A ta linia, o której pan mówi, to była jakaś trasa, którą woziło się to drewno?

Z.P. - Główne drogi. W zasadzie to jest taki w całej Polsce przyjęty ten porządek- oddziały, bo jak by wiedział przecież, że tu, czy tu? Czyli oddziały numerowane, tylko z tym, że przed wojną to oddział miał kilometr- 1000 metry na 1000 metry. Teraz po wyzwoleniu zrobili o połowę, tak, że już 500 metry, a teraz jeszcze mniejsze, bo po 250 metry podzielili. I każdy, czy to w Puszczy Białowieskiej, czy gdzie, w całej Polsce to jest oddział numerowany, że oddział numer taki i taki i już wiadomo gdzie. Drzewo dajmy na to, jakiś asortyment, kto by wiedział? a tak na asygnacie było – oddział taki, numer taki, i tak że to były co kilometr przeważnie te linie i w ten sposób były użytkowane.

E.W. - Ależ pan dokładnie wszystko pamięta

Z.P. - No bo wychowany, wydeptany, bo jeszcze nikt wtedy o rowerze nie myślał tylko piechotką. Pięć kilometrów do Starego Tartaku, to przecież śnieg, o! Już za okupacji, bo tam do wojny, to ja jak mówię... . Też! na jagody tam drobnicę taką zbierał, to już ojciec nie pofolgował, tam każdy musiał mieć zajęcie, musiał robić. Ale już za okupacji to śnieg, zimy były śnieżne, to trzeba było po śniegu deptać sobie drogę. Tak! A co tam! Musowo było iść przecież że, robić, a nie!? To do Niemiec na roboty . Dwie starsze siostry były, to też żeśmy kombinowali. Ja chodziłem jeden dzień i gajowy pisał, że na jedną siostrę obecność, a drugiego dnia na drugą siostrę, a siostry w domu pracowały, a ja za nich do lasu chodziłem. Tylko znowu – chodziłem całą wiosnę i przy sadzeniu jednej sadzonki nie wsadziłem, Ha! A dlaczego? Gajowy przychodzi, tak : „ - Zygmuś weź szpadla -mówi- tutaj podreperuj drogi, tu mostek zreperujesz ...” , bo wiadomo coś było, i ja tylko te rzeczy robiłem, jak mówię , chodziłem do tego... i jednej sadzonki nie wsadziłem. Zawsze mnie gajowy coś tam, jakeś inne zajęcie dawał.

E.W. - Mówi pan, że za siostry chodził, czyli każdy miał obowiązek tam chodzić do pracy?

Z.P. - Tak. Niemcy wymagali pracować, tam musiał każdy pracować, to już w czasie wojny było, a do wojny to nikt nikogo nie przymuszał, wtedy normalnie bieda zmuszała . No bo jak ktoś się lenił ... a w zasadzie no różowo nie było, co tam gadać- ziemie słabe, gospodarka rozdrobniona, rodziny były przeważnie duże i tu prócz tego lasu to innego zarobku... W mieście, w mieście to tu nikt nie robił. U nas to jeszcze w tym szczęśliwym położeniu żeśmy byli, i te wszystkie miejscowości tu wokół lasu jak Dąbrówka, czy coś to z tego tylko z lasu żyli i który się nie gapił, który był oczywiście pracowity, no to niestety, to tak względnie sobie tam dawał radę. Bo nawet, bo jeżeli on pieniędzy nie wziął a wziął w naturze, no to mógł to spieniężyć- czy porąbać drzewo ,przyjechać do miasta, każda wiązeczka drzewa, czy coś, bo to na podpałkę, to przecież to szło. Szybki, przecież kto tam coś na podpałkę czy ropę coś używał . Tam nafty to było tylko żeby lampę świecić. Kto miał przecież lampę przed wojną?

E.W. - Jaki był poziom wykształcenia członków pana rodziny?

Z.P. - A to w zasadzie prócz rodziców to...,czyli podstawowe pełne wszyscy mieli, ukończyli szkołę. Tylko z tem, że u nas był tak zwany Szkoła Podstawowa drugiego stopnia, w Nowodworze. Nasza szkoła to jest z tradycją. Z tym, że to była szkoła drugiego stopnia i tu było 6 klas, a pełne ukończenie to trzeba było siedem lat chodzić, z tym,że dwa razy trzeba było chodzić do szóstej klasy. Raz był kurs „A”, drugi „B”i materiał się nie powtarzał. Czyli, jeżeli jednego roku dajmy na to pierwszy rok chodził, to ten materiał na następny już nie przerabiał i tak to pomieniali, tak ja jeszcze niestety tak też, mam świadectwo ukończenia tej szkoły- siedem lat, ale dwa lata do szóstej klasy musiałem chodzić. Tak, że rodzeństwo, wszyscy mieli ukończone szkołę.

E.W. - Myślę, że jeszcze na temat szkoły tutaj będzie dużo szczegółowych pytań, a teraz jeszcze chciałam zapytać jaki był stosunek rodziny do innych narodowości zamieszkujących przed wojną okolice Lubartowa, czy były tutaj takie?

Z.P. - U nas w zasadzie to innych narodowości nie było. To był Nowodwór był czysty w ogóle, ni prawosławnego, ni Żyda, ni co tu pod tem względem nie było nikogo.

E.W. - Aha, bo mówił pan właśnie o tych Żydach, którzy nadzorowali tą pracę w lesie...

Z.P. - To w lesie co to ci właściciele, ale oni to byli napływowi. Co rok była ta sprzedaż, co rok eksploatacja, ale jedni i ci sami nie byli, jedni jednego roku, to innego roku inni kupcy znów, ale Żydzi, to Żydzi byli.

E.W. - A jak wyglądały relacje z nimi?

Z.P. - Normalnie. W zasadzie tam czy oni z robotnikami, czy coś, to ja tam żadnego stosunku złowrogiego, to zresztą nie słyszałem, nie widziałem. Ich się widziało, bo często, gęsto, tu był trakt, to oni tędy przejeżdżali. A nieraz tak było, że po coś, jakiś pomocy chcieli.

            Raz to tak, że im się koń znarowił tu przed tym, tu była wielka kałuża przed nami, to tam go tam przećwiczyli, to jeszcze tam ci to moi domownicy to jeszcze dopomogli tam wyprowadzić tego konia.

            Tak, że tak ich, tych Żydów nie odróżnił. Nawet ci, co tu byli, to bez brody, bez niczego, normalnie. Jeżeli chodzi o ścisłość, to oni te mody, to wszystko to pierwsi wprowadzali, dlatego, że oni byli przy piniądzach. Cały handel, wszystkie, to przecież to był handel to ile to sklepów na palcach policzyć polskich, a to wszystko było żydowskie- księgarnie żydowskie, przecież no ... o! fryzjerów to nie pamiętam, żeby Żyd był, bo fryzjery to nasi były. Piekarze to samo, byli nasi, ale więcej piekarzy to żydowskich było. Bo piekarnia... nawet ten dom o, co teraz PKO jest, na rogu koło przystanku, koło tego sklepu „Jubilata”, ten róg Legionów, to była już piekarnia mechaniczna. Tak! Przed wojną. To jeszcze ja widziałem przez okno, czy jakoś żeśmy tam...nie wiem czy... no raczej ojciec, bo mama wcześniej nam zmarła , jak to wygląda to jeszcze widziałem te dzieże te mechaniczne, tak się obracało to ciasto

E.W. - A czy to był napęd ręczny jakiś ?

Z.P. - Nie! Już elektryczny, już!już! Już przed wojną mechaniczna była piekarnia, ta na rogu, oczywiście i to żydowska. W księgarni tak samo. To było tak : na cmentarnej księgarnia jedna, Suchodolskiej ...

E.W. - Mówi pan, że na cmentarnej, a gdzie się mieściła?

Z.P. - Gdzie się mieściła? Dokładnie..., pierwszy ten dom po prawej, ten co jeszcze istnieje. Bo cały ten róg i tam, jak ta ta ta przestrzeń jest, no to był tak zwany... no, tam takie rudery te żydowskie w ogóle, a to to to szewc, to tam inny taki...

E.W. - Czyli tam Żydzi właśnie zamieszkiwali?

Z.P. - Tak! Lubartów to był ... . Targ, co teraz jest, to tak zwane klitki. Na starych zdjęciach no to tam cała ta ulica to same szewce, same krawce. Ale jak to żyło! to w ogóle tam różna no, biedota była, że tam w ogóle- ni kanalizacji nie było, a ta ulica to cały ściek, to ulicą to to spływało, to ciasnota. W ogóle to była wegetacja, jak oni tam ... .

No niektórzy, ci już przy głównych ulicach ...

E.W. - Bogatsi byli ?

Z.P. - Tak! Przecież normalnie i u Żydów to też była różnica niestety w tej zamożności. Ale większość piekarni to była żydowska. Naszych to ile?- Filipowicz, któryś tam w rynku miał no gdzieś mniej więcyj, jak ten sklep z dewocjonaliami, tu gdzieś w rynku to była piekarnia Filipowicza, no to ,to, to Polak miał, a to, to po kolei żydowskie.

            Żydzi to spece byli do tych rzeczy. Tu w Nowodworze Piaski to była miejscowość letniskowa, do wojny to była miejscowość letniskowa, ale znów żaden Polak nie przyjeżdżał, sami Żydzi. I tu już, niestety, Żydzi zamożniejsi, już z pieniędzmi. Ale też , furmankami ich zwieźli, furmankami wywieźli i momentalnie na te dwa miesiące, proszę pani, tego dokładnie nie wiem, ale więcy jak 10 murowane więcy jak sklepów było. Żydzi od razu- sklepy, zaopatrzenie znaczy podstawowe pierwsza rzecz, tam ni galanterii, czyli wielobranżowy nie był tylko spożywczy. To na Piaskach, ale Nowodwór! i to był proszę pani cały Nowodwór, przed wojną nie było, że to Nowodwór Piaski, to był cały Nowodwór. Tam gdzieś mniej więcyj , trudno powiedzieć, bo jak ci letnicy to już do Zbiciaków, do Borzoła do lasu i tam całe to skrzydło, zachodnia strona lasu tego, to tam i tych letników specyjalnie domów nabudowali, tak na tem, a już w te strone ani jednego Żyda nie było, niżej, znaczy do nas, tam. No przecież tam tyle było ludzi, że trudno było przejść o tak i ten ... i dzieci, całe rodziny.

            A oni jakie wymagania mieli: mieszkanko, żeby łóżko jedno, drugie i stolik i to jeszcze ja nie wiem, że tam nie wymagali bielenia, tak na surowo to ten. Celowo budowali takie letniaki, tylko z takich dwu calowych balików, takie najcieńsze jakie się dały, że to pomieszczenie było. A jak budował taki dom, to dawał 6 , czy 7 takich letnich kuchni i do wojny to stało, to ludzie ciężkie pieniądze zabierali. Ony oho! Pola sobie ponakupowali niektóry na mieście. Ony przyjeżdżali, wynajmował sobie taki Żydek...

E.W. - Czyli to Polacy budowali a Żydzi wynajmowali

Z.P. - Polacy , tak , wynajmowali, ci mieszkańcy, tak , co i do dziś dnia, tylko już ich mało zostało. A oni przyjeżdżali, ale mówię- tylko Żydzi, Polaka to ja tam nie widziałem. A dlaczego? Dlatego, że to było bardzo zdrowe powietrze, las wysoki. Ja sam... no w dodatku ... myśmy ci miejscowy to nie liczyli, ale ktoś jak z miasta przyjechał to się przekonał od razu jak tam... no, choć takiego zagęszczenia toksycznego powietrza nie było jak obecnie, ale niestety różnica była.

            Bo o czem się przekonałem ja sam, jakie to powietrze jest, bo kiedyś wiozłem szwagra tu do Nowodworu z Rudki Kijańskiej- to już koło Rozkopaczewa- on chory na gruźlicę, to ja ... on taki był chory, że musiałem co 200, 300 metrów stawać, na miękkim siedzeniu, bo jemu powietrza brakowało. Wozem oczywiście żelaznem, bo nie było mowy jak zawieźć- ale to mówię, za okupacji jak było, bo to się odnosi chodzi do tego, do powietrza- dojeżdżamy do tego lasu, jak, żeśmy wyjechali o 4.00 rano, to żeśmy na wieczór tu przyjechali , 22 km może sobie pani wyobrazić. I on mówi tak:( dojeżdżamy akurat) „– stań no.”

Stoim, to jak tak , to 15, 20 , pół godziny się odpoczęli i jedziemy dalej, a on mówi: „-nie! Tak dobrze tu- mówi- że nie wiem” .

Aha! Mnie się to przypomniało, wie pani takie powietrze, że tego... . I faktem jest, bo ja z kolei jakem pojechał tam i pobyłem tydzień i wróciłem ... ja nie odczuwałem tego niby, ale jakem przyjechał, mówią tak wszyscy: „- co się tobie stało? Taki- mówi- jesteś blady.”

A tam znowu z kolei łąki takie i niziny, taka sytuacja jest. I to oni wiedzieli, że tak jest. Tylko tu jednej rzeczy brakło, że wody brak było zbiornika. Był strumyk taki, no były tam takie torfowiska, czy coś, no to te młodsze Żydostwo, to odważniejsze, to już tam szło do lasu. A cały dzień to Żydzi to w lesie, chyba jak deszcz padał, a tak to wszystko leżaki pod pachę, leżak, jedzenie. To przed wojną, ja mówię wszystko do wojny, bo wojna się zaczęła- koniec! urwało się niestety i po Żydach, i ...te letniki ludzie zaczęli częściowo które lepsze były to sprzedawali, częściowo porozbierali i tak, to do wojny.

Żyd leżak pod pachą i coś jeszcze, Żydówka jedzenie i oddychali cały dzień..., cały dzień to tam Żyda nie spotkał.

Handel się odbywał. To trzeba powiedzieć, że to było wsparcie, duże wsparcie dla miejscowych ludzi. Bo tak: mleko kupowali, wszystko. Mało!- tu jeszcze mleczarnia jak była to śmietana, masło już brali. A ci mleko, to już mieli swoich zaopatrzeniowców, bo to już koszerne miało być. Żyd musiał widzieć, jak się krowę doi. Inaczej mleka nie wziął, no tak . To tak, jak tu przychodził taki zaopatrzeniowiec, to brał sobie Żydziaka, ale to trzeba było, on musiał się patrzyć, a to wiadomo- przychodzi czas, że wydoić, to żeby to ludzie sobie nie narzekali, to brał sobie Żydziaka, no syna, to ten Żydziak w jednym gospodarstwie patrzał się jak sie doi, a stary Żyd w drugiem gospodarstwie się przyglądał . I tam mogła krowa nawet ogon umaczać w tem mleku, to było dobrze, bo on widział. To już było dobrze, jak widział, a broń Boże bez niego nie wolno było..., taki rygor był . To już on ich zaopatrywał, a z kolei mieli swoich zaopatrzeniowców, to tak samo -śmietanę, przyjeżdżali to zawsze dwie konwie takie brali, takiem jeździli rowerem to i Żyd zabrał ich tych swoich tych zaopatrywał. I tam na Piaskach, a wszystko było, tam piekarnie, trzy piekarnie.

E.W. - Na Piaskach?

Z.P. - Tak! Normalnie! Chleb a jak to jaki, panie, chleb razowy, pytlowy, no bo jaki , chałki – tam wszystko było – pomarańcze. I tak samo i zabawę tam urządzali sobie. Tylko, że już starsi, to jeszcze za dnia wszystko wracało, no a młodzież no to już wieczorem.

E.W. - A czy nie wie pan jak to było między młodzieżą żydowską a polską, czy spotykali się ?

Z.P. - W zasadzie oni nie mieszali się tak żeby... najwyżej tylko co było? że tam ci, co ta chuliganeria, to ich tam pogonili, tych Żydów, jak tam gdzieś, to tam... postraszyli, ale specyjalnie żeby tam ich jakoś maltretowali, czy... nie no tam! I w zasadzie oni się tam bardzo... tak jak dziś to wielkie... no tylko tyle z prasy się czyta - Żyd się obraża na słowo Żyd, a wtedy na każdym kroku to jak było?, no „- ty Żydzie!”, no to było to powiedzenie przecież! I on się za to nie gniewał. Co tam! Żyd to był Żyd !

            I ja takie przejście jeszcze ze szkoły miałem, przed wojną oczywiście, bo trzeba powiedzieć, że wyróżniałem sie w nauce. No i był sklepik w szkole, szkolny sklepik, no i trzeba to zaopatrzenie..., to najwyży, kierownik: „-Ile ci trzeba?”, „- tyle zeszytów, tyle tego, tyle tego”, no to kartkę napisał, nam tylko kartkę dał i mówi: „- którego sobie bierzesz, żeby po to?...” No to który mi pasował chłopak tam, no to brałem i żeśmy szli do tego. Ale przed wojną była często, gęsto zmiana tych podręczników, takiego autora, takiego autora a w dodatku były tak: drugiego stopnia, trzeciego. Był i trzeci stopień, tam gdzie cztery klas tylko było. No i kiedyś myśmy z tem..., on już nie żyje ten Domański, patrzymy są historie. No i myśmy te historie kupili. Okazuje się , no on też nie żyje ten Małyska – nasz wychowawca, mówi: „-wiecie co chłopcy, złeście podręczniki kupili”. I pokazuje te w zasadzie , historia. Co tu robić? Złoty trzydzieści, jak ja się ojcu przyznam? Nie tak było, jak teraz, że wyjmie się z tego..., tylko pasów najwyżej: „ po coś tego?”

No! Musowo się dostać jakoś. No w niedzielę wpadł do tego Żyda- Suchodolski...

E.W. - To u Żydów kupowaliście książki?

Z.P. - Tak, u tego księgarza Suchodolski, ale ja do niego do mieszkania z tyłu zaszedł. I akurat ten sklep był, co ten przystanek po prawej stronie jest w mieście tu vis-a- vis przystanku tego taksówek, o! Tu była ta księgarnia. A on mówi: „Nie! przyjdziesz jutro” .

Jutro to nie sztuka, ale to dzień powszedni, nauka , co tu wykombinować przecież? I napisał mi kartkę... . „To leć”- kierownik mówi i biore tego samego chłopaka, co żeśmy kupili, bo on kupił jedną a ja drugą, zachodziemy- to poniedziałek- mówi: „Ni ma!”.

Co tu robić? We wtorek to samo kombinuje, znów coś zbrakło. Na ostatku nas wkurzyło i... no mówi, że „No nie ma”, a ja mówię: „ a jest! widzimy na półce, przecież te podręczniki, te historie”.

Idziem do policjanta- to we wtorek było, a to przecież we wtorek jarmark, tam jak zwykle i to cały rynek tam furmankami zastawiony , to taki policjant, taki stary Szczygielski i reguluje ruchem przecież i stoi, żeby fura na furę nie wjechała na skrzyżowaniu, no przecież to mówię tak, jak było. I zaraz dokończę- mówimy mu, nie słucha. Idzie drugi taki wysoki, tego, mówiemy temu policjantowi - Mazuś taki, chłopie, tego – że nie chce nam książek sprzedać. „Który to?!”, no który, no mówię „ten Suchodolski”, to my na przód, policjant za nami i dochodzim do sklepu: „Żydzie, dlaczego ty chłopakom nie chcesz książek sprzedać?” , „Panie posterunkowy! Powiedziałem o dwunastej – phoszę bardzo!”.

I już, moment wyjął ta książki, te przecież cośmy zarządali, w porządeczku, w porządeczku. No i na ostatku to my temu policjantowi żeśmy poszli podziękowali, policjant odszedł, a my wychodziemy, a on Żyd nie gniwo się, tylko: „Daj ręki, że przyjdziesz kupić!”.

Ja mu nie podałem ...

E.W. - Ale się nie obraził ?

Z.P. - Nie obraził się, a Domański podał rękę.

Daj rękę, że przyjdziesz kupić!” - widzi pani, jaki u niego był zryw nie gniwoł się, pomimo żeśmy policjanta przyprowadzili, to jeszcze...

E.W. - Interes. A jak pan myśli, dlaczego on mógł nie chcieć sprzedać tych książek?

Z.P. - A ja nie wiem, co mu zależało. Uparł się, nie, nie, może chciał, żeby coś jeszcze kupić. No bo w zasadzie u nich kupić, to dawaj go do kupna!

            Obok niego tam znów , czy to było rodzeństwo, czy małżeństwo no bo to dwoje było młodych, takie Żydziaki, sklepik też z przyborami temi szkolnemi, to dosłownie taki namolny, że tylko dziecko szło do szkoły, to za rękę : „Chodź, kup kajet, kup kajet!”. A po przeciwny stronie, jak Wyszyński ma ten, zakład stomatologiczny, to tu znowu Rajchnudel- Żyd, no to był też..., on miał księgarnię , drukarnię, to taka sytuacja. Gazety nawet ten, taki „Lubartowiak” wychodził. To żeśmy kiedyś na wycieczce byli szkolną , to żeśmy oglądali, jak ta wygląda ta maszyna do drukowania. Ale to wie pani to staraść to taka, że to układa i tak: klap! I to tak, jak pieczątkę się wykłada...

E.W. - Ręcznie układali czcionki?

Z.P. - No czcionki tak! Były składane, ale ona już cała ta od razu tak się otwierała, tak jak ręka, tak klap! na takiem arkuszu, odrzucał i następną i w ten sposób jeszcze to ta maszyna była.

E.W. - I w taki sposób gazety robiono?

Z.P. - Tak! Tu ja mówię , że to wszystko przed wojną to było. Bo nawet taka sytuacja była, że kiedyś ksiądz Szulc był opiekunem tego klasztoru Kapucynów , to był patriota taki, on w macierzy pracował...

E.W. - To był Polak?

Z.P. - Ksiądz ten tak! I on chciał te drukarnie kupić, tylko za dużo chyba chciał. Ale to był, o! Ale to był bogaty...

E.W. - Czyli, z tego, co pana słucham, to zaopatrzenie było w miarę dobre. Jaki był stosunek rodziny do innych narodowości zamieszkujących przed wojną Lubartów? To już wiemy, tak, jak pan powiedział, że...

Z.P. - Tak o Lubartowie, to już o Lubartowie, to nie będę tego... No bo ja tu... .No częściowo o tych Żydach, to to, co przeżywałem... No ale tak w zasadzie... .Były już te antagonizmy już przed wojną, te tzw, stronnictwa narodowe, no to już późni, przed samą wojną, to już była ta propaganda faktycznie no...no słuszna to propaganda, bo to wszystko było, żeby wspierać niby narodowe te te inicjatywy i handel i wszystko. A u Żydów to najgorsze było, jak u niego się nie kupiło, tak, jak mówiłem, jak zaznaczyłem. No to już im pod tem względem, a : „Nie kupuj u Żyda, bo w Polsce bida” - takie hasła, czy coś, no to przecież... . A przeważnie ci młodzi radykalnie prawda tam tego. Bo w szkole już w Lubartowie, to ci co chodzili, bo przecież tego Żydostwa było, oni chodzili, to ja nie mogę powiedzieć, bo z nimi nie chodziłem. Ale w zasadzie, no! jak zwykle! To te chuligańskie te wybryki, to przecież, to samo u nas były, bo nawet część ta zachodnia Nowodworu i z temi obecnemi Piaskami, to często, gęsto tam się poganiali. To ja na środku to byłem taki niezależny i nawet nie wiem z jakiego powodu, bo ono i tamci mnie jakoś nie... do mnie się negatywnie nie odnosili i ci!. No, może dlatego, że ja w szkole wyróżniałem się. No przecież ja cały czas jakem chodził, to ja trójki nie miałem. A zeszyt se, ściągawka, no to z tego względu.

E.W. - Czyli ściągało się też kiedyś?

Z.P. - Tak! To za to się rewanżowałem, tak! Ale w mieście to ci to tego, oni się tam szturchali, ale tam, żeby jakieś tam pogromy były, czy coś, to nie. Nie, nie!

Taką rzecz ja pani powiem; Było kiedyś odsłonięcie pierwszej tablicy Wyszyńskiego, która jest u Kapucynów, ale nie ta obecnie, bo ta jest nowa, bo , jak Niemcy weszli, to ja byłem akurat na odsłonięciu i przyszła akurat grupa młodzieży żydowskiej na to odsłonięcie, na tą uroczystość. Ubrane w takich szarych tych takich podobnych harcerek, to było przed wojna , to harcerki były w takich szarych tych spódniczkach i bluzkach, i oni też mniej więcej te Żydy. To sporo ich było, to może z 50 ta grupa żydowska. Też byli na cmentarzu tam u Kapucynów. Z kolei to było takie troche śmieszne się zrobiło, bo w tem momencie, kiedy mieli zdejmować te zasłone- ale to ręczna syrena taka strażacka- zawyła syrena!A u nich poderwało się kilka i od razu cugu do tego. To tyle zapamiętałem.

            Drugi taki wypadek; Kiedyś akurat przyjechał na wizytację biskup, ten, którego proces się toczył beatyfikacyjny – Goral, ale to do Kamionki. I do bramy, jak zwykle biskupa, bardziej tak uroczyście, aniżeli teraz, teraz to wszystko spowszedniało. Wtedy to i cykliści i banderia konna, no niesamowicie. A ja, jako że ksiądz nasz uczył w Kamionce i szkoła należała do Kamionki, tak, że obowiązkowo cała szkoła tam musiała być. No i niestety przyszła delegacja też na powitanie, i rabin! Żydowski rabin, tak!

E.W. - Czyli poprawne stosunki panowały?

Z.P. - Tak! No nie, oni pod tem względem, to niestety ta inteligencja, to oni się tam za włosy nie..., za głowy nie targali. W tej chwili te mass- media nasze obecne, bo to przejęte wszystko przez ten, to Żydostwo, przez ten kapitał zagraniczny, przez Niemców, przez innych to oni demaskują nas, ale w zasadzie to tak tragicznie nie było. Zresztą, każdy jeden, cały kapitał trzeba powiedzieć, bo jak było w przedwojennych tych gazetach, złoty, to tam taki Polak siedział na ty złotówce, tak, jakby przyklejony, a to resztę kapitał ......... i tak było. Ile tu ludzi było zadłużonych z Nowodworu, gospodarzy nawet, rolników! U Żyda wszystko! Weksel mu tam, tam dał. Gdyby nie wojna, to on może nie jeden do dziś dnia by nie oddał. To był naród, który w ogóle złotem, całym światem rządził

E.W. - Czyli pożyczali, byli w stanie pożyczać ludziom ?

Z.P. - No, proszę pani, to, co nadmieniłem, to ja trochę już widziałem światu i trza było mieć odwagę tyle lasu kupić, to się zdaje w ślepo. Niech kto mi to przerobi, to były ciężkie pieniądze, niech sobie pani wyobrazi przecież. I oni niestety spotrafili to zagospodarować. Taki był moment, że proszę pani jeden kompleks lasu, tzw. za hrabiego-uroczyska, no w tej chwili oddziały, a wtedy uroczysko zwane gancem, tam spory, no tylko nie wiem ile w tym, w tym, ale duży, to las taki dorodny, olbrzymie dęby, no starodrzew taki. I co się okazało? Że oni tam coś się w ty sprzedaży hrabia na swoją niekorzyść się tego... To mu zrobili w ten sposób , pomimo tego, to dali mu takie warunki, żeby on jak najmniej zarobił, żeby on to odczuł tą stratę. To mu nie pozwolili, bo tak; Bo przed tem, przed zrębem tą wszystką drobnicę, która była, tu każde drzewo było posortowane, ponumerowane, bo są przecież przyrządy takie , jest aparatura, że każde drzewo oszacuje ile ma madryt i oni poszacowali, to wszystka drobinka była zdjęta, był tylko to tego. To później im warunek postawił, że wszystko to, tzw. to podszycie musiało zostać. Ale, żeby zostało, to trzeba było żeby strzała, bo pień się nazywa strzałą, znaczy ta kłoda cała, żeby bez gałęzi spadła, żeby nie zniszczył tego..., ale żeby bez gałęzi spadła to wszystko robotnicy, proszę pani normalnie bez żadnych przyrządów , ci, co się nie bali wchodzić, to wchodził na drzewo, ścinał gałęzie, a z kolei drugi późni, po ścięciu te gałęzie wszystkie wyciągali i że ta strzała upadła i żeby najmniej.

A to drzewo. Musiało być bez ciągników. Na konie wyciągnięte na linie, wywiezione. W ten sposób. I niestety później podobnież jak on to wszystko, tylko gdzieś to wyeksportował to drzewo. Takie dęby leżały. Ludzie wozy łamali, konie przerywali. Boże ! Ile tam tych zwierząt zmarnowanych i podobnież, że pół miliona złotych czystego zysku zagarnął przed wojną, niech pani sobie wyobrazi. To dla porównania ile to by było pieniędzy. Most w Maciejowicach na Wiśle kosztował dwa miliony złotych, a on pół miliona czystego zysku zgarnął. Widzi pani jakimi ciężkimi pieniędzmi obracali.

            A mówi się hrabia... no niestety – hrabia – gospodarka rozwinięta trzeba powiedzieć była i hodowla i stadnina koni i inne tam, przecież i te zabytki jako patriota to był trzeba powiedzieć, bo młodzież SOKOŁY prowadził. O! Gdybyśmy doszli do tego – kulturalnego życia – to przecież całe życie młodzieżowe to on to, to jest zasługa hrabiego, on sprzęt wyposażył, wtedy innego nie mógł ale sikawkę, wóz, dwa beczkowozy. Przed wojną w dwudziestym roku już on to zorganizował – hrabia tę straż.

            Wybudował remizę, była mała, tylko sala to była 7 metrów na

7 metrów. Sala tzw. Taneczna, czyli widowiskowa plus scena dochodziła i znów takie pomieszczenie, remiza ta to w jednym budynku to było naprzeciw obecnej szkoły teraz, tylko już to rozebrane i sprzedane było i na to początek był tej budowy co postawione tu przy szosie.

            O! Tylko to już było po wyzwoleniu to za mojej działalności, bo ja byłem komendantem wtedy, kiedy to się działo. Ale to już po wyzwoleniu w 57 roku, tak ! szóstym, siódmym.... akurat przełom ten ósme plenum to słynne Gomółkowskie..., ale to jego zasługa.

            Życie artystyczne: hrabina była, mało ! Miała jaki pomysł malarski, całą scenę, całą dekorację, to wszystko to ona wymalowała, tak jeszcze w tej starej remizie. Z kolei teatry: młodzież ta w Sokołach zrzeszona to towarzystwo gimnastyczne „Sokół”. To było... młot umundurowane, oni przeważnie w mundurki ,wszystkie czyś kto do Sokołów należał, wszystko to jego, hrabiego było, odczyty. On nawet wydanie takie, to jeszcze u ciotki Lotki to jest książka „ Bóg i Ojczyzna”. Wydał tę książkę. Część była znaczy liturgii, nabożeństwa, a druga część historia Polski. Tak, to on wydał to wszystko za grosz. Czyli patriota to był. No musiał czymś przecież się tego...

            No teatry: To często, gęsto teatry się robiło, tylko ja tych sztuk już nie pamiętam, tylko już jakem sam grał, jakem brał udział oczywiście, bo sam nie grałem, oczywiście, ale tylko udział brałem. No bo nie było imprezy, żeby...

E.W.: W każdej imprezie brał Pan Udział?

Z.P.: Tak. Jak mówię w szkole się wyróżniałem, ho to jak tak ktoś ciągnie to dawaj! Pierwsze to było 11 listopada. „Jasełka” następne to było obowiązkowo, to zależy od wieku, bo w Jasełkach to już kupę ludzi brało udział. 1-go lutego Mościcki prezydent obchodził imieniny. 19-go marca imieniny Piłsudskiego. 3-go maja Konstytucja obowiązkowo i zakończenie tak samo. A na 11-go listopada to zależy, tylko z tem, że trzeba powiedzić, że przedwojennym nauczycielem, pomimo, że ich było tylko 5-ciu nauczycieli a 210 ludzi to Ci nauczyciele to byli bohaterami. Niech pani liczy jak w tej chwili jam dopiero się w gazecie doczytał i to w Niedzieli – Kruk – artykuł jego był – 97 dzieci i 13 nauczycieli w obecny szkole ...

            I wtedy, wtedy jaka sytuacja była. Daj Boże, no poziom no były, były różnice, byli co się ociągali, ale byli zdolne ludzie. A wiersze ! deklamacje, to i obowiązkowo zadane i ty musisz, musisz. A nie, no to tak normalnie, o! dwójeczka poleciałaby. Ile nieraz przy lampie siedziałem! Przy trójce lampy, wieczorem nieraz godzina 12.00. czy coś, bo trzeba się nauczyć. O!

E.W.: A właśnie, jakie stopnie były? Od jedynki?

Z.P.: No nie ! była 2,3,4,5 i tam innych już więcej nie było. To już normalnie, to mówię. Jeszcze mam nawet oryginał świadectwa do dzisiaj, jeszcze leżą.

E.W.: A niech mi Pan powie, jakim językiem ludzie się posługiwali, no bo była gwara np. wiejska, a dzieci?

Z.P.: Przeważnie dzieci gwarą.

E.W.: A w szkole czy było wymagane...?

Z.P.: Ja Pani powiem jaka sytuacja: my... że ojciec, bo ojciec w zasadzie zawód ojca to był szewc i cholewkarz. A z kolei, bo to ma... , to pole to było mamy, tak wyszło, że ojciec zanim wyprawował, bo mama była sierotą, wujki, ciotki chowali , zanim ojciec wyprawował te 16 morgi to swoich 600 rubli przedwojennych, bo mój dziadek ojcu dał 600 rubli, to włożył w proces za... tego... tylko nie wiem, co go spowodowało, że on poszedł do terminu, jako szewc a poźni... no dlatego, że kilku było, tylko to, tylko nie wiem tego powodu, jakoś tak nigdy nie trafiło się jakoś z ojcem porozmawiać, dlaczego on poszedł do Łęcznej. On 7 lat pracował w Łęcznej, samodzielnie pracował. A późni już jak wrócił, jak się ożenił to już tu został.

E.W.: A czy tam miał zakład swój własny czy u kogoś?

Z.P.: Tak, to było normalnie to było chałupnictwo – on w domu, normalnie. To znaczy rzemiosło było rozwinięte w ogóle, bo tylko rzemiosłem... Tak w mieście było, tak na wsi kilku szewców było, ale jak wychodzi na tamte czasy to ojciec był... miał kilku uczniów nawet, kilku nauczyło się tam tego szewstwa. No a z kolei my żeśmy też umieli, jeszcze ja jeszcze umiałem to szestwo a zawód zanikł dlatego, że po prostu nie było możności /zdobycia/ skóry, bo to akurat okupacja zaszła i wtedy przez spółdzielnie reglamentacja niesamowita była, a nie ma skóry, nic się nie robi i tak zaprzestaliśmy. Jeden najstarszy brat i najstarsi bracia umieli, ja to samo umiałem zrobić, a później już nie było jak, to się jeszcze z tych starych kapci to się drewniaki robiło, bo już nie było skóry. A najmłodszy to już w ogóle bo już nie miał możności. Bo ten jeden brat to jeszcze żyje, on jest w tej chwili tam koło Bielsko Białej.

E.W.: A niech mi pan powie, jeśli chodzi o buty przed wojną, czy dzieci chodziły w butach, czy na boso?

Z.P.: Różnie było, proszę pani, to że niestety starsze jak uczyło się – u nas tego oczywiście nie było – no chociaż szewc bez butów chodzi, ale tego nie było, ale było tak, że dziecko przychodziło, rozbuwało się a drugie wkładało buty i szło do szkoły. A były momenty, tylko ja to już nie pamiętam, bo ci starsi opowiadali, że łyżwa do gołej nogi była przykręcona normalnie i jeździł. Takie sytuacje były, no tak, taka rzecz mówię, bo nawet nauczyciele robili co tylko mogli, trzeba powiedzieć że z poświęceniem... ja to do dziś dnia wspominam tych nauczycieli, z jakiem poświęceniem, w jakich warunkach oni pracowali.

            Same imprezy jak organizowali, no to niestety to pionierzy byli. Ani jeden, żaden z tych obecnych gdyby popadło to wykonać by tego nie zrobił, co tamci robili.

            Bo nawet boiska nie było. Boisko było takie skąpe. No na ostatku drugi, który nastał po tem poprzednim nawet on też był, on był 24 lat tutaj. On też przeżył, tutaj też w szkole był, bo jeszcze przed I Wojną Światową, późni był ewakuowany do Rosji i z Rosji z powrotem wrócił. Takie 24 lat było. Ale to był jakiś taki pod tem względem skąpiec , chociaż to był uniwersalny kierownik! On tak: i ogrodnik, i pszczelarz i w ogóle i myśliwy podobnież, tylko ja już nie pamiętam, że on tego. I krowy miał, tak ! kury i wszystko, wszystko. Nauczyciel to musiał mieć wszystko, musiał być samowystarczalny.

Ale niestety na boisko brakło placu, pomimo, że ten, ten plac był szkolny wytego...

A z kolei drugi, który przyszedł ja byłem gdzieś w trzeciej klasie, no gdzieś trzydziesty czwarty, czy piąty rok, ten od razu: całą stodółkę odsunął, ... poszerzył, ale też boisko nie było do piłki nożnej, to było za małe, ale choć tam chłopaki kopali...

A już siatkówkę! Już było boisko i już w siatkówkę można było zagrać. Teraz to już w ogóle, bo teraz to obecne te pokomasacje w 32 roku były komasacje i w czasie wojny się zakończyła.

            No to już plac poszerzyli, i dziś to są względne warunki, tylko tam jedna, no może, może jako na szkołę to dobrze, że tam taki zakręt, takie niewygodne podejście, ale dla szkoły to bardzo dobrze, bo tak bezpiecznie, bo gdyby tu tylko takie było do szkoły , to by tu było z tymi , z dzieciarnią wiadomo.

To taka sytuacja była. Ale nauczyciele cuda robili dosłownie.

A jeszcze ! Bo szkoła była dobudowana , znaczy dwie sale , taka wielkość jak była jeszcze do 38 roku, jeszcze raz dobudowana tyle z ... to skrzydło, tylko te stare znaczy co przy szosie teraz jest . A przedtem to było dwie sale takie średnie, czyli dwie sale było na jednej połowie a jedna sala była na drugiej połowie.

To duża sala. Dwie klasy naraz się uczyło, to jedna miała zajęcia ciche, druga głośne. Takie było! Na jednej stronie jedna klasa, na drugiej druga! I też nauczyciel musiał pokierować tyle hałastry. A to różny element był, bo to były i takie, takie i takie. Byli tacy, co po trzy lata chodzili do jednej klasy i w trzeciej klasie też kończyli szkołę, też tacy byli.

A pamiętam jasełka. Tu się wszystko na wieczór zebrało... , żłobek, Matka Boska, przecie cały ten orszak tak jak pani sobie wyobraża, zresztą taki ten program był. A przecież piecyk, był taki żelazny piecyk i trzeba trafu, że ten piecyk się wywrócił. Węgle się wysypały, ha, ha!...

E.W.: A to drewniana szkoła była?

Z.P.: Nie, murowana! Ale piecyk, że sala była duża, dogrzewali. O! Były piece kaflowe. To się wywróciło. Co ten woźny się opracował, zanim do porządku doprowadził! Późnij paczki, jak my ktoś, rodzice parę groszy dali, nauczyciele te paczki pokompletowali, to jakoś się to odbyło, jakoś tam nikt nie narzekał, nikt nie płakał. To wszystko szybko przeszło.

            Albo 11-go listopada: wszystko przy lampach, Boże! To wszystko...

E.W.: Naftowe lampy?

Z.P.: Naftowe!. No, a kto światło widział przecież? Proszę pani, przed wojną światło elektryczne na wsi to tylko Niemcy, to tylko zdążyły znaczy, zelektryfikowane. A nawet Lubartów, to jakieś 2, 3 lata przed wojną, dopiero Lublin był podłączony, no może 4, znaczy Lublin, lubelska ta... A tak to był,... elektrownia była... A wie pani gdzie elektrownia była ta w Lubartowie? Ten dom vis a vis piekarni tego... Biłgoraja tutaj przy Nowodworskiej. Na lewo ten parterowy domek to ta cała elektrownia była. No to tam był ten agregat, ale jak go włączali, znaczy w nocy, od zmroku czyli na te godziny, a dopiero, mówię,   3 czy 4 lata przed wojną podłączyli Lublin i było 24 godzin, a ten agregat z Lubartowa poszedł do Parczewa. Taka sytuacja.

            A tu na wsi, ho! Tam! Nafta, nafta i koniec! I to wszystko przy nafcie. Boże! Wspomnę sobie i to chodzenie. A w dodatku ten następny kierownik, on się nazywał Krawczyk, to wprowadził to dożywianie, obowiązkowo, bo wiadomo, co tam gadać.

A w dodatku, jak on trzy kilometry miał - jak myśmy tam na Wieloche, tam było osiedle, tam chyba czternaście były domy – to te dzieci... jak przyszło przecież... to co? I jak, czy ktoś miał jakąś wędlinę, czy coś przecież? Chociaż już była wędlina, bo już powstał sklep spółdzielczy, masarz, zależy, jeżeli rozsprzedali towar, kupowali normalnie- samorząd ten miejscowy – kupowali świnie, masarz przychodził , wyrabiał, no tam na jakie tam zapotrzebowanie i sprzedawali . Tylko kogo było stać? Przeważnie każdy więcy, więcy swoje tam... . Wędliny to trochę sporządził, ale na święta . I to nie wszystkich było stać na tego.... To nie są żarty. Chleb. Kto tam miał biały chleb? To wielki przysmak był , bo często gęsto jarmarki obowiązkowo, to tam idzie każdy ... jeździli po to , żeby sprzedać, żeby coś kupić . Bo przecież trzeba zaopatrzenie. Tylko w mieście i największe podczas targu . I to był wielki przysmak, jak prawda, jak chleba tego pytlowego, czy bułkę tam mama przywiezła, czy ojciec

E.W.- A piekło się w piecach chleb? Sami ludzie piekli?

Z.P. - Tak! Obowiązkowo! To pod tem względem, to trzeba powiedzieć, że mojej mamie , to się należy medal. Wyjątkowy, wyjątkowo smaczny chleb piekła. Bo to tak było, że przecież nie wszyscy konsumowali ten chleb, który był upieczony. Albo komuś brakło, albo jak duże pieczywo no to komuś się pożyczało, sąsiadowi. To niechętnie żeśmy pożyczali sąsiadom, bo nasz był smaczniejszy. Tak, ale pieczenie, jeżeli chleb- pieczenie, no to nawet ja sam też umiem chleb upiec. To też bida nas nauczyła. Ale to już było po wyzwoleniu. To nie przed wojną. Bo nawet i za okupacji to starsze siostry piekły, ale jak siostry odeszły, to niestety... .

T.L. / Teresa Lipska,córka Z.P./- Jeszcze ze dwadzieścia lat temu to jeszcze dzieża była, tylko ja mówię, że mi ten chleb ...

E.W. - Nie smakuje?

T.L. - To znaczy bardzo mi smakował, tak ! Tylko, że on był bardziej taki... Teraz to ma się z ziarenkami takimi, jaki się chce.

Z.P. - No nie! Jeszcze z chlebem tu zależy tu żeśmy jeszcze parę lat tego, no ale tak powiedzmy, że dziesięć lat temu, no to już my żeśmy jeździli do młyna do Dysa i tu jeden , już też nie żyje...

T.L. - Dziesięć?! Tato, to było więcej!

Z.P. - ...ten Antek Maluga -on normalnie musiał obowiązkowo bułkę chleba tej młynarce zawozić, bo jej tak smakował ten chleb. No tak! Obowiązkowo. Myśmy zajechali ,ona mówi:

„-Antek przywiozłeś mi chleba?”

„-Przywiozłem.”

On tak szykował, jak do młyna jechał, bo mówi, żeby chleba wziąć ,bo mu tam młynarka nie da żyć.

E.W. - A co na co dzień się jadło? Pamięta pan? Najczęściej co się jadło?

Z.P. - przed szkołą? A to co?, no... kawałek chleba, mleko. O! Nie skończyłem ( o kierowniku) . Bo w zasadzie on wprowadził, że każdy.... . Przerwa duża była o jedenasty, to było pół godziny, duża przerwa tak zwana , każdy o! - mleka butelkę i chleb i ... . A przedtem, który większy miał kromkę chleba, to musiał się podzielić z tym, co w ogóle nie miał, bo i tacy byli, co też nie mieli. Tak! Ale były wyjątki, tylko już tu nie wymienię nazwiska, bo może to się dalej wydostać, ale był nawet taki wypadek, że dwóch uczniów przyszło i przynieśli sobie setkę wódki i po kanapce . To jeszcze za tą starą remizą. Zakręcili, jeden pół, drugi drugą połowę , po kanapce sobie zjedli, cyrk! No, ale cóż, edukacja się skończyła na trzeciej klasie.

E.W.- A czego w ogóle uczono , na co kładziono nacisk w szkole, czy ładne pismo, czy historia...?

Z.P. - Oczywiście! No nie! Przecież brane było pod uwagę : charakter pisma, czytanie, przecież jeżeli chodzi deklamowanie wierszy, siłą rzeczy!

T.L. - Moja ciotka „Powrót Taty”, to ona tak cudnie , że mój syn , to z otwartymi ustami. Tylko ona teraz nie mówi, bo jest po wylewie , to ona teraz w ogóle nie może tego powiedzieć. Ale ciocia Gienia cztery lata temu, to ona mogła w dzień i w nocy . W ogóle wiele rzeczy: „Rota”, to było na porządku dziennym, Tato też .

Z.P. - A tak! Ona wyjątkowo, wiersze, ale to tak z akcentem, ze wszystkim. To tak, to, to było w szkole. I co to było, żeby wiersza nie umieć? Pan, normalnie no „Pan”, bo nikt nie używał tego słowa..., pan zadał i trzeba było się nauczyć.

            A jak kiedyś , drugi rok, czy ostatni rok, jakem chodził do szkoły, i zadał każdemu jeden normalnie fragment z „Pana Tadeusza”:

„-Wybierz sobie z któregoś działu na pamięć”

Ile ja kułem na pamięć! I do dziś dnia pamiętam jeszcze fragmenty :

„ ...Wojski chwycił na taśmie przypięty, swój róg bawoli, długi, cętkowany, kręty jak wąż boa. Do ust go przycisnął, wzdął policzki, jak bania, oczy krwią zabłysły. I zagrał: Róg nieprzerwane echo niesie w puszczę i podwaja echem. I wszystkim się zdało , że to róg gra, a to echo grało...”

E.W. - A teraz zapytać kogoś z uczniów, to byłby problem podejrzewam.

Z.P. - Albo to :

W głuchej puszczy przed chatą leśnika, rota strzelców... stoi straż pułkownika . Tam w izdebce pułkownik kona. Z wiosek zbiegły się tłumy wieśniaczek, to był wielki... kiedy lud prosty ...Boże i o zdrowie tak pyta ciekawie.”

E.W. - Jeszcze chciałabym zapytać ..., bo mówił pan o nauczycielach, a czy pamięta pan nazwiska swoich nauczycieli?

Z.P. - Tak! Pierwszy jeszcze jakem zaczął do szkoły chodzić kierownik był - bo teraz dyrektorzy, a wtedy nie było dyrektorów, wtedy byli kierownicy- kierownik Tarłowski Stanisław. Ta moja wychowawczyni nazywała się Filipkowa, Janina chyba. I co ciekawe, po wielu latach byłem na kontroli w Niemcach, to znaczy pasieki kontrolowałem i u niej byłem , akurat ich pasiekę kontrolowałem . Żeśmy się dogadali.

-No,- mówi zadowolona - że pamiętałeś?”.

Pytała o tych znajomych, które tam ... . To już moja wychowawczyni, to wtedy w pierwszej klasie.

Kto wtedy jeszcze?

E.W. - A ten o którym pan mówił, że boisko zrobił ?

Z.P. - A to już Krawczyk, to już po Tarłowskim nastał. Była Gawdzińska, a późni wyszła za Szweda . A w trzeciej klasie, to tak: Szwedo był, Krawczyk- kierownik Krawczyk, Filipek-to on religię uczył – katecheta, Gawdzińska, Gawdzińska później wyszła za tego Szweda. Włodarkiewiczówna nauczycielka była jeszcze, a późni, jak Włodarkiewiczówna odeszła, to już Małyska nastał z Lubartowa. No on pochodził tu z Nowodworu , sąsiad naprzeciwko szkoły. W Lubartowie był ożeniony i późni jakiś czas on był kierownikiem i w ogóle w Dąbrówce uczył, bo tam była ta trzyklasowa szkoła i przyszedł tutaj. W Lubartowie mieszkał i tu dojeżdżał

E.W. - Jakich pan pamięta uczniów ze swojej szkoły, czy byli wśród nich uczniowie innych nacji, jeśli tak, jak wyglądały ich stosunki z nauczycielami oraz innymi dziećmi?

Z.P. - Wszystko rzymsko- katolicy. Bo to było w świadectwie napisane, wyznanie rzymsko- katolickie. Tak! To było na świadectwach: „ ... wyznania rzymsko- katolickiego”. Jeszcze dziś tam świadectwo oglądam

E.W. - Czyli Żydów nie było?

Z.P. - Nie. Nie. U nas nie było, nigdy.

T.L. – Dziadziuś, i to świadectwo pani też chciałaby wziąć sobie na wystawę

E.W. - Bardzo bym chciała, gdyby mógł pan pożyczyć

Z.P. - A pożyczyć, tak! Aha! Bo pewne pamiątki, to mam kupę pamiątek ,ale działalności tej późniejszej. No z resztą, co ja mogłem mieć w szkole podstawowej, jako pamiątkę? Tam się składało: świstki, inne, gazety, bo ja już te bibliofilsko, to już mi tam we krwi jakoś tam miałem . Tylko kiedyś nawet te gazety, nawet takie pszczelarskie były te roczniki, zebrałem, to niestety , jak był ten kryzys , ten na bibułkę, to mi ci starsze rodzeństwo na papierosy spalili, bo to faktycznie . I to ciekawe było, bo to za okupacji wychodziło „Pszczelarz” dość ciekawe czasopismo fachowe.

T.L. - Było po polsku i po niemiecku. Łukasz (syn) jedną przechwycił, tylko ja nie mogę tego znaleźć. Chciałam wam dać, bo to było tak sprzed wojny i było tak: tu było po niemiecku, tu po polsku, czy odwrotnie. Było podzielone na takie rubryki.

Z.P. - Wszystkie pisma urzędowe to były w dwóch językach, a nawet później były w języku ukraińskim. Już w czasie wojny. Ale zaraz już tylko Niemcy weszli to było po niemiecku i po polsku. Kiedy oni już po tej agresji , jak oni tam poszli na wschód wtedy już trzeci język...

Z.P. - Co to jest?

T.L. - Twój kalendarz Tato. Nie pamiętasz?

Z.P. - „ISKIER”? A właśnie, to był bardzo ciekawy kalendarz. Ja to mówię: gdzież mi zginął? Dosłownie, no.

T.L. - To on ci nie zginął

Z.P. - To dobrze, że nie zginął. Tu jest bardzo dużo ciekawych rzeczy.

T.L. - Tam są takie rzeczy! Tam są pensje nauczycieli

Z.P. - Największe rzeki, szczyty i są największe mazanki

E.W. - Notatki?

T.L. - Tak.

E.W. - A niech pan mi powie, bo teraz młodzież tak lekceważąco podchodzi do szkoły, to znaczy nie wszyscy oczywiście. A jak to wyglądało tutaj? Czy dzieci chciały się uczyć ,czy tylko niektóre?

Z.P. - A gdzież.... Kto chciał się uczyć, to tak samo, jak ktoś był zdolny, pilny, ale byli tacy, że niestety, trzeba było go z kijem doganiać i też z niego pociechy nie było. Było...

E.W. - A jak rodzice ? Bo pewnie różnie reagowali.

Z.P. - Ja bym usprawiedliwił i dzieci, bo to z niedostatku. Przyszły kopania, to przecież nikt żadnych kopaczek nie znał, ni co. A przecież kartofli to każdy sadził, bo to była podstawa egzystencji. Przyszły kopania to prawie że nauczyciel sam we szkole. Bo dzieci były zatrudniane. A ja to inaczej? Tak samo. To musowo, trzeba było obowiązkowo. Jak jeszczem taki, potem już starszy, to dwa rządki musiałem kopać, bo to była norma, a jak przedtem, to jeden rządek

E.W. - Czyli każdy miał wydzielone...

Z.P. - Tak! A rządek szedł, nie wolno było się zostać i tylko jechać. I niech to pani liczy, bo tak: morgę kartofli to była norma, morgę, czyli pięćdziesiąt sześć ary, to szesnaście motyką kopanie. To ile to trzeba było... . A jak niektórzy dwie, trzy morgi , bo tacy byli przecież. U nas przecież było dwie morgi kartofli. Czyli tak jeszcze doładowali, że oni sobie odkopywanie, bo tam do kogoś się szło, albo ktoś ten pierwszy kopał, to ten przychodził. Ale to do kopania, to niestety wszyscy musieli, kto był wolny. Niektórzy specjalnie, no jak ci sąsiedzi - oni mieli większe gospodarstwo, tylko już tu nie żyją, tylko dzisiaj kto inny - oni zostawiali na poróżańcową, bo poróżańcowa, to była kiedyś pierwsza niedziela października, w październiku dopiero kopali, bo dlatego, że już wtedy złotówkę płacili za dzień. A do różańcowej jeden złoty trzydzieści groszy. Tak, to oni se zawsze na tem liczyli. Czy na tem w przeliczeniu wyszli dobrze, to nie wiem, bo już dzień był mniejszy już po różańcowej. A weźmy już od siewny zaczynali, czy od ósmego września zaczynali kopać kartofle. Teraz pani przeliczy: kilo cukru, za kilo cukru przecież trzeba było dzień kopać kartofle. Nie rozpusta, tylko zasuwać!

E.W. - Mówimy tutaj o szkole i o pracy i tak dalej. Natomiast rozrywki młodzieżowe albo dziecięce, to tak, jak pan mówił jakieś jasełka robiliście, jakieś imprezy. A młodzież już taka starsza, no załóżmy chcieli się spotkać, zabawy, czy orkiestra była, jak to się odbywało?

Z.P. - Orkiestra tak zwana doborowa. No to ci grajkowie, tylko trzeba powiedzieć, że też zdolni ludzie byli ci z tych doborowych. Nawet i z kilku wiosek się zbierali. Ale to był przeważnie- jeżeli chodzi czy na zabawę czy na wesele- trąbka obowiązkowo, harmonia, względnie akordeon, no wtedy jeszcze akordeonu to tu nie było. Mieli trzyrzędowe te, polska harmonia tak zwana, że to fachowo się nazywa. Skrzypce, skrzypce obowiązkowo. No saksofon, to to już wyborowa, jak saksofon, bo byli saksofoniści. I bęben! Nikt nie mówił perkusja, tylko bęben.

E.W. - A co się tańczyło, jakie tańce?

Z.P, - A nie!To tańce! Polka, tanga, walce angielskie, to już nowoczesne te – foxtroty, sloboxy.

E.W. - Czyli młodzież znała też tutaj te tańce?A czy w szkole mieliście naukę tańca?

Z.P. - Nie. Nauki tańca nie było. No było, jak tam zorganizowali coś na zakończenie. Ale to wzięli takiego, co ledwo co na organce, czyli na harmonijce. No a tak, żeby tam z orkiestry to nikogo nie brali. Ale była młodzież. Młodzież starsza już tak zwana po szkole, to już miała zajęcie. Były dwa katolickie stowarzyszenia młodzieży – męskiej i żeńskiej. Dlaczego dwa? Bo tu było pół Nowodworu do Lubartowa należało, do lubartowskiej parafii, pół do Kamionki. Parafia Kamionka miała swoje koło, parafia Lubartów miała swoje koło, to znaczy część Nowodworu, która należała do parafii Lubartów i ta tak samo. I trzeba powiedzieć, że życie było naprawdę... . No a czego ciotka tak to....? Ona była tam też w KSM-ie i w parafii Kamionka nawet lepiej było prowadzone- profesjonalnie to koło, to życie artystyczne, aniżeli w lubartowskiej. Bo tamci mieli artystę, tylko jaka ta specyjalność? to już.... Tylko ARTYSTA nazywał się i on tu te wszystkie prowadził te wszystkie występy, dożynki przed wojną u nas organizował. I te koła , albo raz to jakąś sztukę grały w ty stary jeszcze remizie? Tak!

            Kiedyś nawet- ja nie wiem czego w tem wykazie, w tem katalogu nie ma księdza Partyki? Ja nie wiem. Ale w innej książce, to ja mam książkę, wydanie to jest niejakiego pułkownika.... skleroza już, na serio, jego zdjęcie jest (księdza) i on wspomina o nim, a czego w tym kościelnym wydaniu nie ma, to ja nie wiem, aż kiedyś jak mi na myśl przyjdzie to nawet Prałata się zapytam, dlaczego jego nie ma – i on właśnie tutaj targał to. Zresztą nie tylko on, ale na takie sprawy, jak różańce, jak w październiku, to przecież na domach się odbywały... czyli kolejka: dziś tu i u sąsiada kolejno się tego... . No nawet to ja też byłem. Był Roczon, taki Wikary, tylko, że znów ci wikariusze, to byli wszyscy, ta retoryka była u nich wyrobiona. To już jak wyszedł na ambonę, to tam bez kartki, bez niczego . To on przyjeżdżał nawet ot furmanką przyjeżdżał na różaniec, na taką wizytę.

            To życie artystyczne, to było rozwinięte dobrze. Z kolei młodzież męska, przeważnie przedpoborowa, przed wojskiem byli przysposobienie wojskowe. Z tem, że który należał do przysposobienia wojskowego, to on pół roku odbywał te ćwiczenia : strzelanie, musztra, to wszystko przysposobienie wojskowe i on pół roku już krócej w wojsku służył. Jeżeli w wojsku dwa lata była służba, to on tylko półtora roku takiej służby.

E.W. - I to się tutaj gdzieś odbywało? Tak? Ale przy szkole, czy nie?

Z.P. - To nie było przy szkole. To już było osobno. To kto inny. Wojskowy przyjeżdżał , tu to sierżant taki Krupa z Kamionki, bo to my żeśmy cały Nowodwór do Kamionki należał, jako gmina, a to też administracyjnie było ujęte. I on przyjeżdżał ten sierżant i tu szkolił. Tu była broń ,karabiny były, tylko bez zamków. Było wszystko w stojakach.

E.W. - To przed wojną?

Z.P. - Tak! W stojakach stał, tylko bez zamków, czyli ten karabin był bezużyteczny, bo zamka nie miał. A nawet gdyby amunicja, to też bez zamka nie poradziłby. W kasie- tutaj była obok kasa Stefczyka i to była zasługa – kasa Stefczyka- tego pierwszego Tarłowskiego Stanisława, to on tę kasę założył Stefczyka. I tu była tylko stara remiza, pusty tam plac, a teraz akurat ta nowa szkoła pobudowana na tej kasie. Tak. I ta kasa to była właśnie dziełem tego Tarłowskiego, to on nadał impuls. Oczywiście, że tu bez poparcia hrabiego też nie było, bo niestety... . Ale to była bardzo pożyteczna placówka na dawne czasy. Kredytowanie, czy coś to to przecież dużo pomocy dla ludzi. No i oczywiście uniezależnienie od Żydostwa. Z kolei, jak on już tu kredyt wziął w kasie to już nie poszedł do Żyda. To było akurat tak patriotycznie pokierowane.

E.W. - A niech pan mi powie jeszcze takie ciekawostki. Teraz wiadomo, że młodzież spotyka się w barach, piją alkohol. Czy kiedyś..., jak to wyglądało?

Z.P. - Ja powiem pani od razu, żadnych barów nie było. Była spółdzielnia, powstała gdzieś w połowie lat trzydziestych. Dziś to ta spółdzielnia w ogóle by nawet dwadzieścia cztery godzin w tych warunkach nie działała. No bo jak? Była mleczarnia i przy mleczarni dobudowali. Faktycznie była część spożywcza, a tam znów magazynek był i nafta tam, ale przecież ten zapach , czy coś, te warunki... Ale było! Ale tak: alkoholu nie było, piwo było. A więcy broń Boże nic. No i tam oranżada i żadnych tam napojów tak, jak teraz nie ma, tylko była oranżada, czy lemoniada. Piwo było, ale kogo stać było na piwo? Trzydzieści groszy butelka piwa. Jak on złotówkę, taki chłopak zarobił przez cały dzień. W lesie zarobił przy zrębie i dwa złote. Tak przeciętnie wychodziło dwa złote, jak zarobił, to co mógł sobie pozwolić, ile tego piwa? No, nie mieli. Takiej pijatyki nie było, bimbru nikt nie znał

E.W. - Nie? Przed wojną nie pędziło się bimbru?

Z.P. - Bimber dopiero w wojnę, w wojnę zaczęli i to też tak prymitywnie, nie tak, jak w tej chwili, że tam różne udoskonalenia mają, panie: i w rondlach,i inny, i rurki. Teraz to ta mechanika rozwinięta, tych ślusarzy jest, a wtedy to o bimbrze nikt nie słyszał.

            A na Święta, no tam to sobie tak, jak kogo stać było, czy na wesele, to kupował normalną monopolówkę . Ale też nie w takich ilościach, jak obecnie. Tak, że z tem piciem to nie było tak!

E.W. - I młodzież nie była tak...

Z. P. - Nie, Nie! Nie! Wprost przeciwnie.

E.W. - Czy bałaby się rodziców?

Z. P. – No, popijali sobie, bo jak sobie tam w siedmiu ćwiartkę wypili to wszystko. Z tem, że pomimo było tego wszystkiego, to krucho z pieniędzmi, no i może, może nie było tego picia- ja nie wiem- rozpowszechnionego tego picia. Picie to dopiero się w wojnę tak zaczęło.

E.W. - I po wojnie.

Z.P. - ja pani powiem szczerze, że no nie jeden, nie jeden. Winna władza , tu winne. W ogóle pierwsze, to zrobił ta reglamentacja, to wszystko. Łapownictwo za okupacji się zaczęło . Bo tak: zaczęła się okupacja – koniec. Sklepy pozamykane. Cały Lubartów, tylko sodówki były. No to tam oranżada była i tam cukierki jakieś z sacharyną, czy coś przecież, bo cukier był też reglamentowany.

Wszystko towar za towar, czyli cukier za jajka, tylko dokładnie nie wiem za ile jajek dałem tego cukru, w ten sposób.

E.W. - Czyli Żydzi uciekli po prostu, tak? Zaczęła się wojna, Żydzi uciekli i skończył się handel?

Z.P.- Nie, oni nie mieli gdzie uciekać. Jak wojna się zaczęła to późni ich tak przesiedlali z Parczewa do Lubartowa. I dusiło się to na kupie. Z Lubartowa znowu przesiedlenie, po to tylko, żeby ich obrabować. Po to, żeby wyczyścić, rewizja, czy coś, żeby wydusić. Potem nakładali jem kontrybucję tak zwaną, jeżeli nie złożą do dnia tego i tego tyle pieniędzy, no to zostaną, jeżeli nie, to będą wysiedlać . No to już ci wyciągnęli, co tylko mogli, bo przecież oni okupywali się. Ale to do czasu, jak już się wyczyścili, że już tego okupu, co im nakładali nie mieli, to wtedy dopiero ich wytracić, rozstrzelać

E.W. - A powiedział pan kiedyś, że wszedł do domu jakiegoś Żyda, nie wiem, czy to był piekarz, czy ktoś z księgarni... Czy pamięta pan jak wyglądał dom żydowski, czy różnił się w ogóle wyglądem?- przedmioty, meble...

Z.P. - Tak zwyczajnie, wie pani, na rzut oka trudno było... .Zamożniejszy to, to miał zamożniejszy- wymalowany, czy co, zależy jak było go stać. A jak uboższy, tak jak te klitki wymalowane, bo przecież na starych zdjęciach to jest to, to dosłownie taka nędza, slumsy takie po prostu, że...

E.W. - A czy mieli łóżka, ci biedni, czy spali na łóżkach, czy na słomie?

Z.P. - Na czym spali? Przeważnie na słomie, bo normalnie oni zaopatrywali..., jak gość pojechał, nawet rolnik pojechał, no to słomę, snopeczków tych narobił, to szybko rozsprzedał, bo każdy brał na ten..., Żydzi na sienniki. A z tem handlem, to różnie było. Bo tu był taki, opowiadał gość który ... tak było. Mówi: pojechał, parę groszy brak na święto, niedziela idzie /to ze Skrobowa gość/ , - mówi :

trza słomy pare snopki sprzedać, bo niedziela idzie, trza będzie coś do jedzenia kupić”.

No, jedzie. Objechał jedną ulicę, drugą, tam przeważnie te boczne ulice, tam poza tą halą jeszcze tam były...

            / Żyd/ - No ile chcesz Franku?

No, tyle i tyle.

            /Żyd/ - Nie! Za drogie!

Objechał jedną ulicę, drugą. „No! - mówi- Z jednego snopka, bo to cepami młócone, kołkiem skręcone, to taki snop przecież 10 kilogramów i 12 i większy, mu przewiązał – mówi – z jednego dwa i mówi, jak miał 10, tak zrobił 20. No i jadę z powrotem”. No, ale przecież Żydowi trzeba kupić, bo na czym będzie spał?

            /Żyd/ - Franku, ile chcesz?

A tyle i tyle

            /Żyd/ - No czego tak drogo?

            /Franek/ - A no widzisz, już tamte wszystkie sprzedałem, już - mówi – teraz drugie jedzie...

Tę samą cenę wyszło mu, co za ten duży snopek, mówi.

E.W. - Może jeszcze wrócimy do pana domu rodzinnego. Gdzie znajdował się pana dom rodzinny. Czy to było gdzieś tutaj?

Z.P. - Tak! Tu w tym miejscu, tylko akurat nawet ten dom obecny, to jest na miejscu starego pobudowany

E.W. - Aha! Rozumiem, czyli w Nowodworze po prostu

Z.P.- Tak. To już był dom budowany, już ojciec go budował. Znaczy te stare budynki jeszcze, w których ojciec mieszkał i dziadek mieszkał, to były spalone w czasie wojny, ty pierwszy wojny. Późni, to takie prowizoryczne, no i takie zresztą jak mogli zaraz, to były. Dziadek to jeszcze mieszkał akurat jak ta szkoła obecna jest. I tam nasze pole było, tam znaczy, mojego dziadka pole. A to, to już było pole mamy i na maminym polu postawione, po wojnie w 17 – tym roku konkretnie, jak wojna jeszcze trwała.

E.W. - A jak wyglądał dom, czy był drewniany, czy mały, duży?

Z.P. - Drewniany był, tylko od razu pani powiem, dwanaście łokci to było jakoś sześć metry na dziewięć. I trzy izby: tak zwana duża chałupa, alkierz i kuchnia.

E.W. - Czyli raczej duży dom?

Z.P. - Tak. On za duży tak...,bo ten rozkład izb to był przyjęty w całej wsi. Wyjątek, że tam może był rozdzielony na dubeltowiak, czy jakoś- podwójniak: był korytarz przez pół, jedna połowa, druga połowa. To takich było może dwa, trzy w Nowodworze. Z tem, że rozmiarami temi, to był mniejszy od tych. Drewniany był, pod dachówką kryty, cementową dachówką, bo wiele, w większości budynków, to już było strzechą kryte

E.W. - No właśnie, a przed wojną też mówi pan, że dachówka była już, czy tylko strzecha?

Z.P. - Była już. No to ja nie wiem którego roku, tego nie pamiętam, w każdem razie, jak ja już do szkoły zacząłem, czyli siedem lat, jak miałem, no to już pod dachówką kryli. Być może, że od razu. Druga rzecz, że ojciec miał szwagra, który był betoniarzem i pracował... tu betoniarnia, jak ten Krauze, starostą był, betoniarnię w Lubartowie założył i ten szwagier pracował. I z tego powodu może i ojciec już jak tu wynajmował jemu i z tego powodu może ta dachówka powstała.

E.W. - A czy ma pan jakieś szczególne wspomnienia związane z domem rodzinnym? Coś, co panu utkwiło? Wszystko pan pamięta, ja rozumiem.

Z.P. - To trudno tak wszystkie wymienić. Przeważnie, jak jeszcze tak w szkolnych latach, no przecież jeszcze, jak małe dziecko... .Przeważnie, jak tak goście się zjechały, ciotki. No bo tak: lepsze jedzenie zawsze było, no przecież gościńca jakiegoś się dostało, a często, gęsto wyglądałem chrzestnego ojca, właśnie tego... on był taki uniwersalny gość, że wszystko spotrafił robić, no to jak przyjechał to dwa złote chrześniakowi dał, tylko że chrześniak tylko dwa złote widział – nie? Cha , cha!

E.W.- Aha, rodzice przejęli?

Z.P.- Bo późni kto inny zabrał. No ale! Przecież wiadomo. Ciotka znowu tam coś przywiozła.

E.W.- A czy słodycze? Co właśnie dawano dzieciom? Bo teraz czekolada, to jest taki....

Z.P.- Nie! Co tam! czekolady to nie ma mowy! Czekolada nie! Chrzestna matka to zawsze, ale ja podziwiam ile te chrzestne matki miały... żeby tych chrześniaków podzielić. Moja chrzestna matka to mieszkała tam na końcu wsi. Kiedy we wtorek to jechali, tylko jechali koło nas, no to niestety, to myśmy tam czatowali kiedy będą wracać no to już jak jadą, to wychodziemy-„-A no chodź, masz chrześniaku!” To kaczki były takie z ciasta.

E.W.-A co to było takiego?

Z.P.- Ile ta chrzestna matka musiała się namodzić. Kupę dzieci miała. Bo tam było tyle co i nas było.

E.W.- Siedmioro Was.

Z.P.-Żeby tamtych jeszcze podzielić, to niestety.

T.L.     - Ale tato, to była bułka tak?

Z.P.-Taka no, jak kaczka. Ci piekarze to wymyślali różne, żeby ktoś kupił. Bo na odpuście to wielki był rarytas kaczka z tego... Ale o czekoladach to nie ma mowy. Tam, kto tam czekolady. To z tego powodu się wspomina. No wesela nie, bo niestety na wesela nie chodziłem, jeszcze nie byłem ani drużbą. A na takie najwyżej posłuchać.

T.L.- Pod oknem?

Z.P.- Nie, pod okno to nie. Ale nawet kiedyś..., bo było akurat Bronka wesele tego teścia, tego „Mamełki”, czyli Oleszki tego Karmanowych brata, to ich było dwóch braci i jednego dnia wesele było, to akurat było na tem rogu koło szkoły, to cała szkoła wyskoczyła na to wesele, ale no – z ciekawości. No to matka tych Karmanowych cały przetak takiego drożdżowego placka po kawałku: „A mota chłopaki”

A my tak kolejką każdy jeden.

E.W.- A czy też w sobotę się odbywały wesela? Czy był inny dzień?

Z.P.- Wie pani trudno mi skojarzyć teraz, czy obowiązkowo było. Tego to już dokładnie nie powiem.

E.W.- A nie wie pan jak panna młoda- czy ona była na ludowo ubrana, czy na biało?

Z.P.- Na biało,na biało, tylko jeszcze co? Przypominam sobie girlandy takie były, jak to z parafiny, czy z czego takie mieli sztuczne te takie te... Na biało mieli welony, welony to długie przeważnie i suknia długa i to już tylko słyszałem jak się tam rozmawiali:

A długą miała suknię?”

Jak się tam siostry rozmawiały, bo mnie to w zasadzie ubiór specjalnie...

E.W.- Nie interesował? A czy furmanką jechało się do ślubu?

Z.P.- Tak! No czem? Kto tam...

E.W.- A jak była zdobiona furmanka?

Z.P.- Przeważnie siedzenia jakieś takie na sprężynach, ale to też nie, przeważnie wyścielone, wiązka słomiana wyścielona i my żeśmy je nazywali gałganiarzami, bo to ze starych gałganów tkane było, bo siostra nawet robiła, każdy sobie tych gałganków nadarł, a późni do tkacza.

E.W.- To takie chodniki?

Z.P.- Tak. To na chodniki , na tego, to było nawet dość pomysłowo

E.W.- A teraz są bardzo modne. Pojawiają się w dużych sklepach, można kupić podobne.

Z.P.- No i konie wstążki normalnie , żeby się różniły. W ten sposób.

E.W.- I tańce też przy jakiejś orkiestrze wynajmowanej?

Z.P.- Tak! Co to za wesele bez orkiestry!

E.W.-A niech mi pan powie, czy na dworze, czy w jakimś pomieszczeniu, jak to tutaj było?

Z.P.- Przeważnie w domach. Wynosili te graty i jakoś tam się pomieścili. Ale nie było lokalu, żeby wynająć, czy coś. Teraz sprzedają dajmy na to, jak u nas w remizie. No kogoś zamożniejszego, to sobie w Lubartowie, a tu w remizie i światło ma i wodę ma i wszystko może sobie jakoś tego. To jest lepsze to wynajęcie, aniżeli ten. A wtedy niestety: I nie było. No w dodatku nie było. No bo nawet gdyby tak jak remiza była tamta. No choć i ta jest nie ogrzewana, ale to przynajmniej uczciwe okna są, bo to murowane, wiatr nie przeleci! A jak tamten budynek, to było przecież takie belki, szpary, to było widać jak się światło paliło w nocy wszystko mógł policzyć.

E.W- A niech mi pan powie, panna młoda na biało, a pamięta pan może pana młodego? Teraz są garnitury, a kiedyś?

Z.P.- No, no też w garniturze.

E.W.- A czy jakiś kapelusz?

Z.P.- Nie. Niektórzy to w muszce. To zależało też od zamożności, zależało. Muszka albo krawat. Ale w zasadzie krawaty to już później, wcześniej jeszcze muchy

E.W.- A na przykład jak szykowało się na wesele, to podejrzewam, że cała rodzina piekła ciasto, zbierały się kobiety.

Z.P.- Tak, tak no przecież. Tylko z masarzem to nie było. Tam masarze to dopiero po wyzwoleniu zaczeli się. A tak przedtem, to każdy tam jakoś sam. Wędlin no normalnie, przeważnie to mięso takie nieprzerobione było. Gotowane, pieczone. Masarz to na długo po wyzwoleniu.

E.W.- A niech mi pan powie, bo teraz są przyprawy różnej maści, przed wojną sól to była, natomiast takie rzeczy jak pieprz, czy trudno było dostać ?

Z.P.- Nie, a skąd nie było. Tego typu rzeczy były! To było pierwszorzędne, tak jak mówię, nie każdy mógł sobie tak pozwolić. Ale pieprz, liście, to u nas w domu to było. To nie było problemu.

E.W.- A jakie ciasta pamięta pan z przedwojennych czasów?

Z.P.- Ciasto to przeważnie bułki, te inne takie, z tem, że tylko na święta! Makowce były.

E.W.- A sękacze, bo nie wiem czy w tych rejonach?

Z.P.- Nie, tych sękaczów to nie. Te sękacze, to ja dopiero tam w białostockiem. Normalnie tam jakieś ten korowaj, jak nazywają, to na wesele tam szykowali tego, tego, taki lepszy placek. Znaczy na oczepiny. Ale tak to normalnie ciasto drożdżowe, kasza, kasza gryczana, rosół, pamiętam, tak jak u nas to rosół, makaron, mięso nie przerobione!

E.W.- A pan w którym roku brał ślub?

Z.P.- Ja w 1949.

E.W.- No właśnie, a z pana wesela pamięta pan może jakieś tradycje- oczepiny, coś ciekawego ze ślubu?

Z.P.- Oczepiny normalnie, No to to , zdejmują welon:

   „ chmielu, chmielu

     chmielu nieboże...”

E.W.- Czyli jakieś przyśpiewki takie też.

Z.P.- Tak, to już grają, no późni tańcują no i ofiarodawcy to tam na tacę... A który tam za teścia to często i wódkę, a który chciał sobie więcy razy potańcować, to ze dwa razy podchodził.

E.W.- To to przetrwało. Teraz tak samo. A pamięta pan może jakieś tradycje, których teraz brakuje panu, których nie ma już. No bo jednak kolędnicy to gdzieś tam pojawiają się.

Z.P.- To kolędniki to ja pamiętam, bo ja chodziłem. Tylko po kolędzie nie chodziłem, tylko graliśmy „Herody”. Tak. Bo akurat jak to było? Jakiś chłopak scenariusz wytrzasnął, bo to trudno było wie pani...no każdy są różnice w tych... Kiedyś to było tak umasowione można powiedzieć, upowszechnione, że bez tych Herodów, to się nie obyło. Ale już w tem czasie, kiedy ja..., bo to był 38 rok, nie 39 ostatni rok jak tego, a może rok wcześniej- bo wiem że te pieniądze poszły na radio nasze cośmy mieli. No to ten scenariusz i te starsze klasy, żeśmy dobrali zespół ten to był Herod- no to Herod, to ja cały czas, bo to najdłuższa rola, cały czas musiałem siedzieć, aż do ścięcia, a to resztę to przecież Żyd był, dwóch żołnierzy, była śmierć, no i każdy tam tak deklamował. Byli pasterze.

E.W.- A stroje jak robiliście?

Z.P.- A to żeśmy sami sobie robili. Koronę to z papieru, z tektury koronę, Ci trzej królowie, Herod tak samo. Diabeł to miał maskę, były maski gotowe robione fabrycznie. To diabeł identyczny był. Żyd tak samo, też z takim nochalem. Teraz te baki, to przecież, to taki stanowił, jak to stare nazywali tych pustnych faktycznie, to tak gramatycznie Chasydzi, a tu u nas inaczej nikt nie powiedział jak Chusyci, Chusyci. Teraz jak to on miał baki, miał takie pozakręcane, no to już maskę dobrali.

E.W.- A kto przychodził na te wasze przedstawienia. Cała wieś się zbierała żeby zobaczyć?

Z.P.- Tak, Nawet jedno jak graliśmy, ale to było z okazji 11-go listopada, to żeśmy dwa razy musieli grać tę samą sztukę, taka była frekwencja. „ Od Karpat do Bałtyku” była sztuka. I to była sztuka oparta, że płynął flisak przez całą Wisłę i spotykał się z ludźmi. Ślązaki, Krakowiaki, Sandomierzaki, Warszawiaki i później aż do Bałtyku. A później deklamacje. No to wtedy już zabrakło chłopaków, ról chłopskich, tych męskich no to dziewczyny były poprzebierane. Akurat marynarzy odegrały: spodnie, tu bluzki, wszystko czapki. Ale to wszystko przy lampach. Ale fajnie wychodziło. A najdłuższą rolę, to ja znów miałem, bo flisaka grałem. Musiałem cały czas płynąć Wisłą do samego morza.

       „ Flisaczkowa żona ( to była taka pieśń )

         siedzi sama doma

         a flisaczek nieboraczek

        robi na chleb nieboraczek

         płynie do Torunia”

I to śpiewem wszystko musiało być, to nikt nie deklamował.

E.W.- A czy śpiewu uczono Was? Była muzyka w szkole?

Z.P.- No śpiewu uczono, tylko, że na instrumentach nie. Z tym, że to było, że każdy nauczyciel to na skrzypcach umiał grać.

E.W.- Tak?

Z.P.- A nie ma mowy...Każdy nauczyciel. A był nauczyciel, który późni kierownikiem został, nazywał się Szwedo ( on do Warszawy wyjechał) to był uzdolniony gość. On jak tylko pociągnął smykiem: raz, dwa, trzy i cała sala, tak jak Połomski śpiewa.

E.W.- A niech mi pan powie, bo teraz jest tak, że każdy nauczyciel uczy czegoś innego, czy Wy mieliście jednego nauczyciela i on wszystko...

Z.P.- W zasadzie nie było podziału, nie tak, że ten tylko od tego i tego. No w zasadzie na tę ilość godzin... No z niższymi kwalifikacjami to klasy niższe. Brała nauczycielka takich, których nowicjusz przyszedł po szkole od razu to dopiero te klasy uzupełniali, też dokształcali się przecież jeszcze kwalifikacje i te kursy. A ci bardziej profesjonalni to starsze klasy. A druga rzecz, może to zależało i od zamiłowania, a to tego nie mogę powiedzieć bo byli, że historię tu...drugi znowu geografię

E.W.- A wlaśnie chciałam zapytać, jak to było z tą znajomością świata? Dużo wiedzieliście o tym, co się dzieje na świecie? Bo radia, telewizora nikt nie miał, z książek głównie...

Z.P.- To wiadomości...tylko z gazet, z radia- radia to tylko kryształkowe były na wsi. Były i już głośnikowe, ale to chyba ze trzy radia były- kierownik szkoły miał radio głośnikowe, gajowy ( Chszędała to państwowy gajowy) to on miał i ktoś jeszcze. W każdym razie trzy radia były i szkolne późni doszło. Ale szkolne to było najlepsze- czterolampowe. Ale długo nie trwało: ze dwa lata i tu już wojna naszła i Niemcy zabrali! Niemcy polikwidowali, a to resztę kryształki.

E.W.- A co to były te kryształki?

Z.P.- To było takie trochę trzy razy wielkość, jak to. Normalnie kryształek w takiem, tak jak tulejka taka ze trzy centymetry i średnicy to może dwa centymetry i tam był kryształek taki czarny jak węgiel. I tam znów taka wtyczka była, że dotykało się drutem, antena była, tylko antena to musiała być co najmniej ze trzydzieści ze czterdzieści metry wysoko- wyrzucona tyczka taka do tego podłączona, no i słuchawki. Koniec to niestety... No na uszy...

E.W.- Taki walkman?

Z.P.- Tak! Na uszy to można było...tam było dwa gniazdka i na dwa gniazdka, takie dwie pary słuchawek. I więcej nie, tylko że czysty odbiór był, taki czyściutki, bardzo czysty odbiór był!

E.W.- Czy drogie było takie radio?

Z.P.- Nie, to nie było drogie. Ale u nas nie było tego, u sąsiada było. To w zasadzie ta radiofonizacja to się dopiero w połowie lat trzydziestych. W dodatku to ktoś był ciekawy, to on siłą rzeczy. Ja miałem szwagra, to było takie radio pancerz ten blicharz to on Boże, to przecież bez radia to nie mógłby żyć. No i on miał do tego dryg, że w tem kryształkowym grzebał i grzebał, bo tu przecież po wyzwoleniu trudno było i o głośnikowe. A z zagranicy no to przecież, żeby trafić coś, bo to zagłusza..., ale to on młody był, tak, że...

E.W.- A jak wyglądały podwórkowe zabawy?

Z.P.- W zasadzie tu nie było tego, nie było ni boiska, ni uczciwych podwórek. A tu w czego? To w chowanego, inne o takie...w piłkę

E.W.- A piłka jaka była? Mieliście normalne piłki?

Z.P.- Piłki w szkole były, tylko nie było gdzie grać, tylko miejsce było do siatkówki, w nożną nie było. Późni nowa gra tak zwany kwadrat, ale to już mała taka piłeczka to trzeba było takim tym podbiciem jakąś pałką albo takem czemś podbijać i w tem momencie tak, że tam była wyznaczona meta.

E.W.- Palant?

Z.P.- Palant to nie. Myśmy w palanta niby tego...ale to nie była ta. A już kwadrant to była gra taka z punktami ale to się gdzieś na jakemś pastwisku, czy coś o tak, tego... To niechętnie znów gospodarze się przyglądali. Bo jak taka ferajna wyszła tam- dwudziestu chłopaków, bo to przecież na zmianę, no to wydeptali trawę, że tego. Ale raz w tygodniu się udawało jeszcze. Ale tak specjalnie żeby to... Tam się po piachu po drodze, bo to taka droga nie była uczęszczana. Piach był na tem. Nie uczęszczana ta droga pojazdami, to tak, ze zanim furmanka jakaś nadjechała, to zdążył się tam przecież schować, czy coś i dalej! Można powiedzieć także chowanego, inne rzeczy takie specjalne to żeby sport jakiś uczciwy... Siatkówka to co tak uczciwie była tylko rozgrywana, no bo tyle miejsca było, a resztę to...

E.W.- A zimowe? mówił pan, że łyżwy robili sobie, tak?

Z.P.- A no właśnie! Łyżwy to trzeba było sobie zrobić, drewniane łyżwy...

E.W.- Drewniane?

Z.P.- A czem !? Jak!? Normalnie.

E.W.- A płozy, znaczy te ostrza?

Z.P.- A to że było okucie całe, to tak: albo z drutu, to nie można było znów dwoma jeździć bo to się ślizgało. A już jak się bednarkę, to już było oparcie, że już dwoma można było jeździć. I na ostatku po cichu len, z lnu sznurka się ukręciło, przymocowane sznurkiem, późni kołkiem skręcił, żeby sztywno było i dawaj... To takie łyżwy ja mówię, ja najstarszemu temu swojemu synowi to żelazne kupiłem i nie jeździł. Mówię – a ty byś jeździł na drewnianych co sam byś zrobił? O!

E.W.- To znaczy ta podstawka była drewniana, tak? I na dole płoza z wiadra.

Z.P.- Tak! Cała, bo to chodziło o to, żeby umocować. Było drzewo żeby to przymocować do nogi. A pod spodem całe okucie to było w to drzewo wkute, werżnięte znaczy bednarka taka o! Fachowo płaskownik się mówi na to. Ale to tego nie było przecież, to ze starego wiadra się zawsze wyrobiło.

E.W.- Ale to z tego uchwytu od wiadra, czy z tej blachy?

Z.P.- Nie, nie! To u spodu bo to jest sztywne, bo od wierzchu to nie tego. A ta, co u góry, to na jedną można było, ale to musiał być okrągły, ale były i takie. Ale to musiało być, żeby się opierały.

E.W.- I co? Na sadzawkach jeździliście gdzieś?

Z.P.- A jak to! Tylko tyle, że wody było! Ja jakem wyrżnął kiedyś tak sobie rundę zrobiłem, bo tu jak zacząłem od tego wygonu obecnego, bo jak wody powylewały bo to było przed melioracją, to każda niseczka, każde bagienko to było wodą zalane. Jak wyjechałem to ażem dojechał ładne dwa kilometry na łyżwach. Bo tam z bagienka tam była przerwa może ze trzydzieści metry i znów jest następne i znów następne, bo to powylewało. Jak woda wylała przed melioracją i w dodatku opadów było, to wierzy pani śmiało można było tylko z przerwami temi tzw. gaciami, no to była jedna na przeszkodzie, dwie!...tu w Nowodworze to można było do Kozłówki jechać po lodzie, po łące.

T.L.- Tato, no to ty mówisz, a jak ja jeszcze pamiętam, to co było, że dwadzieścia pięć lat temu, to też jak wylała rzeka w zimie, to żem z Wojtkiem Bednarczykiem, no to jechać na łyżwach ni cholery nie umiem, no to on na łyżwach brał sanki ( taki mój kolega) mówi:

no to siadaj, to ja cię pociągnę”. Brał sanki, ja na sankach, on na łyżwach i jeździliśmy o po tych wszystkich łąkach. Ale to było dwadzieścia pięć lat temu. To się zdarza raz na iks. To były takie czasami lata, że wylała rzeka, że pod tym mostem to jak są takie tunele, to w ogóle ta rzeczka mało nie wypływała przez szosę.

Z.P.- Oj było różnie.

E.W.- A nie zalewało gospodarstw?

Z.P.- Jak tak były opady śniegu i kiedyś jak się rozpuściło tak dużo śniegu, to byli goście, że normalnie drzewo z lasu to normalnie kłody leciały po rzece. Jeden puszczał tam w samym lesie na wodę, a tu następny czekał.

E.W.- Stamtąd z góry tak ?

T.L. - Nawet od Grabówki z tamtej strony

Z.P.- Tak, bo to rzeka ona tam akurat to drzewo korytem, ono korytem znaczy się woda ta mieściła. A że wody było dużo, ona bez przerwy tam leciała ona szybko, przecież nic na przeszkodzie tam nie stało.

E.W.- Jeszcze chciałam zapytać, jak wyglądały stosunki dzieci pochodzących z rodzin o różnym pochodzeniu społecznym, politycznym, etnicznym. Jeśli były takie to z tego co pan mówił, to chyba raczej nie było tutaj jakichś różnic? Były?

T.L.- Były, były biedniejsze.

Z.P.- W zasadzie ja powiem. U nas były niezauważalne te rzeczy. Nie były, bo w zasadzie ani tam takich partii politycznych jak teraz, przecież tam upolitycznione wszystko- to tego nie było. No może tyle wyróżnienia, tam o ty zamożności to tyle ile, ale to takie były mało widoczne rzeczy, znaczy, że ano ktoś majętny, czy coś. No te różnice były, bo tak: czy tam w tych związkach małżeńskich, czy to...To, to! Przecież już się...

E.W.- Brano pod uwagę?

Z.P.- To już się dobierało. Ale tak, żeby tak się uwidaczniać to nie.

E.W.- Jak rodzice traktowali swoje dzieci, a jak dzieci rodziców? To już rozmawialiśmy wcześniej o tym szacunku.

Z.P.- To też zależy. Zależało od wychowania. No był taki .

Jeśli podejście takie ludzkie było, znaczy rodziców, to i dzieci. To przechodziło, bo nawet tu już ten nie żyje, i rodzice nie żyją, no to tam była odpowiedź, jak coś matka się odezwała albo...wulgarnie to dziecko odpowiedziało, czyli już rodzice przekazywali. Czyli mąż do żony jak się zwraca, tak i dzieci.

Rygor to niesamowity u nas był, druga rzecz, że ojciec to się znów obijał w środowisku takim, bo w mieście jak był tyle lat, między ludźmi... I mowa. My żeśmy byli pod tem względem szykanowani z mową. Ojciec wymagał od nas- jak się mówi no to normalnie. Było się odezwać to już powtarzali, to już był człowiek tego no! Także te rzeczy, to on już nacisk kładł z mową i zwracaniem się naszym. Tam nie było, że TY...tak o!, że dziecko do matki na TY Broń Boże! Jak było powiedzieć, to on tylko, to kara to była. Ojciec szewcem- pocięgiel tylko i to... Ja się nie dziwię, że ten /pocięgiel/ był w robocie. Mając siedmiu ludzi, to porządek utrzymać to...

E.W.- Trzeba było dużo siły.

Z.P.- Trzeba było, tak o to chodzi. Teraz nieraz, jak człowiek był mały, no to sobie krzywdował, ale teraz co se myśle, że to ojciec dobrze robił, że tego... Ale jak tam u sąsiedztwa, to innego słowa nie było, tylko a TY to, a ty to , a ty tak. Takie wulgarne słowa. Ale tam gdzie był poziom ten wychowania taki, rodzice, to niestety. Nawet z Mazurkiem tu żeśmy rozmawiali. Mnie ojciec nie bardzo pozwalał też o tak do takiego towarzystwa się włączać. Tam wiedział, ze się dobrych rzeczy nie nauczy za dużo. A z kolei tam był gajowy trzy kilometry stąd i tam było to szlacheckie podejście i wychowanie, mowa: tatusiu, mamusiu, niech mamusia...tam coś. Pomimo, że to trzy kilometry to kawał drogi, ojciec nie bronił się z nimi kolegować, bo wiedział, że tam złych rzeczy się nie nauczymy.

E.W.- A pamięta pan jak się nazywała ta rodzina? Tego gajowego?

Z.P.- Steć. Tylko w tej chwili taka sytuacja, że oni byli....ich przerzucono z Wielochy na Bratnik, z Bratnika na Stary Majdan, ze Starego Majdanu na Kopaninę, jak ten zakręt, co to jest wie pani tam do tego...ale to już ostatni. Ich tu przesiedlali, bo już tam ci rodzice pomarli, a ta najstarsza córka, ona o rok ode mnie starsza i była trzy, czy cztery lata odwiedziła nas tu z tą starszą siostrą. Jeszcześmy się tam porozmawiali: gdzie mieszka, co, jak, tego no to. I wspominaliśmy te czasy jakeśmy tam tego, się nieraz bawili

E.W.- A jak odbywały się święta w pana rodzinie? Boże Narodzenie, Wielkanoc?

Z.P.- No święta. No normalnie Postnik! To już ojciec przestrzegał, żeby te potrawy były, post żeby tak samo. Inna rzecz jak pani powiem, w stosunku do innych, to u nas jeszcze tak względnie się żyło. No dlaczego? Wszystko było zdolne zarobić sobie coś, tak że tu zbędnych rąk nie było. Ojciec poza gospodarką...- gdyby z samej gospodarki to on by nogi...w dodatku nikt nawozów nie znał ni czego i tej produkcji nie można było zwiększyć i dawno... Agrotechniką tak samo, bo tam ojciec nic nowego nie wymyślił, chociaż on tam te rzeczy: maliny drzewka, czy coś, to on znowu poderwał od tego kierownika Tarłowskiego, bo już się z niem przyjaźnił dobrze, to pomidory czy coś, to już u nas pierwszy wprowadził poza nim.

E.W.- A ten Tarłowski to był skąd?

Z.P.- To ten Tarłowski pierwszy kierownik On pochodził aż z Zawichościa czy w Zwoleniu gimnazjum było. To ten pierwszy kierownik szkoły, co mówiłem, co dwadzieścia cztery lat co był. To był taki ogrodnik on chłopaków to ponauczał uszlachetniać drzewa, szczepić, szkółkę miał przecież takie rzeczy! I to dosłownie, że to było niektórzy do śmierci zapamiętali te rzeczy, spotrafili zrobić. I jak mówię u nas się jeszcze względnie żyło. Bo tak: zarobek dopóki ojciec oczy miał jeszcze dobre, no to przecież bez przerwy te buty robił, a robił solidnie on był nauczony tak, że...

E.W.- I z miasta ludzie też kupowali te buty?

Z.P.- Nie. Tu na wsi zaopatrzenie tak. Ale dajmy na to takiemu kierownikowi, takie eleganckie zrobił te buciki. Pamiętam sztyblety takie były z boku i w dodatku ręcznie szyte. To te rzeczy umiał robić. No to już jak przyszła zima, to to bez przerwy tylko siedział i te buty. No to parę złotych dochodziło. Ci starsi już sobie zarobili na siebie. Każdy zarabiał. Każdy na siebie musiał zarobić Ja od czwartej klasy to nawet książki, zeszyty już sobie... ojciec mi nie dał. No tak. To jagody , to inne rzeczy, już na te rzeczy były

E.W.- A niech mi pan powie, takie tradycje Bożonarodzeniowe- siano pod stołem, snopki ze słomy...

Z.P.- A tak! Siano obowiązkowo! Na stole siano, słoma na tem o...

E.W.- Pod obrusem, czy na wierzchu?

Z.P.- Pod obrusem siano tak. W mieszkaniu znów snopek słomy. W Świętego Szczepana dopiero słoma była uprzątnięta, siano było uprzątnięte. To to było

E.W.- A jak choinka była, słyszałam, że pod sufitem były takie.

Z.P.- Nie, tego nie, normalnie. Choinka to była normalnie, tylko, że choinka to, strój choinki to trzeba było samemu: łańcuchy, różne lalki, bo to były tych główek różnych, to można było w księgarni kupić no i to samemu już się robiło.

E.W.- Z papieru głównie?

Z.P.- Świeczki to były parafinowe, a znów owoce, no to tam takie kupowali. No przecież myśmy tego nie mieli, zwłaszcza, że kolor czerwony, że to był, to takie średnie, raczej mniejsze te owoce koloru czerwonego, to już kupowali- jabłka, ciastka przecież wieszali, cukierki

E.W.- A ze słomy robili ozdoby?

Z.P.- Tak, były różne pająki tak zwane. To jak ktoś. Zależało od pomysłu tego

E.W. – A z kolei wielkanocne, niech mi pan powie. Lejus jak się odbywał?

Z. P. - Wielkanoc, tak jak Wielkanoc, tylko po Wielkanocy w Wielki Poniedziałek, to już tego... . Tu u nas nauczycielka mieszkała i też tam ten właśnie Małyska, on już wtedy był nauczycielem no i ta nauczycielka to i tam i towarzystwo jego, jak śmigusa zrobili, to ona się ze trzy razy przebierała.   

E.W. – Czyli było kąpanie jakieś koło studni, tak?

Z.P. – O! Kąpanie było, to niestety. Ten lejus, to nawet i my: tu u sąsiadki było dwie dziewczyny. No to one, koleżanki się poschodziły, szkolne oczywiście – ja mówię o tych, bo to starsze to sobie chodziły i tam swojego lejusa robili – to ony balię taką dużą tam wody sobie nalały, koło studni postawiły, a my z różnymi butelkami coróż podskakiwaliśmy po wodę. A cały dzień, pamiętam . Tylko, niestety ciepło akurat było. To pamiętam dobrze te lejusy, te śmigusy

E.W. – A czy było jakieś chodzenie z palmami, bo w niektórych regionach w Polsce robiło się takie ogromne kolorowe palmy?

Z.P. – Nie, nie, u nas nie! W zasadzie palmy to normalnie... . W zasadzie to nawet nie było takiego speca, żeby robił. Nie było. Myśmy w zasadzie kupowali palmy.

E.W. – Przebierańców nie było żadnych?

Z.P. – Nie, nie było. Nie było jakichś wyróżnień, że taka palma... , konkursów, czy coś, jak teraz konkursy- wielkość, długość i tak dalej. Normalnie. Niedziela palmowa to jak, jak tego, to tylko z tą różnicą, że z palmami . Ona się tam wiele nie różniła.

E.W. – A czy pamięta pan jakieś obyczaje żywe jeszcze w okresie międzywojennym, a dziś już nie praktykowane w ogóle?

Z.P. – No to tak: Koza ta jak była w czasie świąt, Herody...

E.W. – A koza, to to chodzenie z Turoniem?

Z.P. – No to u nas to tylko Koza była. Taka zrobiona z drzewa: rogi i cały ten, to miał ten facet na tyczkę, a sam płachtą tu nakryty i tam stukał, bo to ten pysk taki był czerwony i ze sznurkiem. Pociągnął, to kłapało tak. Straszył ludzi, dzieci. A kiedy przyszli z tą kozą i ten najstarszy on miał musi może ze dwa... więcy! Może ze trzy czy cztery lata – Władek. Jeszcześmy w stary chałupie mieszkali i ten z kozą: kłap! kłap! A ten :

Mamo zabierz, mamo zabierz!”

I trzyma się matki... mamo zabierz... .No bo faktycznie, że on tam przestraszyć z tymi rogami tam kłapie, to przecież to straszne.

T.L. – Tato, ale pamiętasz dwa lata temu, co chodzili Herody u nas, taki zespół „Altus”, czy jak oni..., z Lubartowa. Oni byli przebrani za...

Z.P. – Nie, to nie Herody, oni tylko tak z kolędą zaszli.

T.L. – Jezu! - ja mówię – Boże! Ja czegoś takiego nie widziałam. No nasz Patryczek, on ma teraz ile? Ma pięć lat i to się trochę wystraszył, ale my byliśmy tak zadowoleni, bo jak myśmy ich zobaczyli: i anioł i diabeł i chyba za cztery osoby. No! Wtedy, co my siedzieliśmy przy stole i weszli: „Czy możemy wejść?”

Bo się chcieli o drogę zapytać. A przy okazji zaśpiewali nam. Ludzie! Matko!

Z.P. – Starsi jak opowiadają to ho, ho! To te Herody, jak chodziły, ale to tak naprawdę! Szable to mieli takie, że mógłby tam zarąbać. Bo to trzeba powiedzieć, że kupę i łobuzerii było. Jak poszli gdzieś do Baranówki, dajmy na to, to tam może konkurencja, może ktoś, to tam trzeba było nie drygać.

E.W. – A co się dawało za to ? Jajko, ciasto, czy jakąś bułkę?

Z.P. – A! To wynagrodzenie. To zależy... . Ja pani powiem. My żeśmy co Herody grali, to ubogo było. Dwadzieścia groszy to wszystko było. W jednym miejscu, i pamiętam kto nam dał, złotówkę, jeden facet dał złotówkę.

E.W. – To już coś.

Z.P. – Tak! O to, to było! A tak dwadzieścia groszy. A był wypadek, że i dwa grosze śmy dostali. Niestety, to się grało, nikt się nie targował przedtem, a późni ta ofiara na koniec. I na ostatku, no i co? I wzięliśmy i to.

E.W. – Ale jednak pieniążki były.

Z.P. – Tak. A przeważnie, jak taka gdzieś dzieciarnia , no to tam placka, czy coś.

            Bo w czasie Wielkanocy, to u nas nazywają tymi Dyngusami, to takie chłopaki jak przychodzą, to jajko, albo coś, albo parę groszy.

T.L. – Teraz to nie jajko, oni chcą pieniądze.

Z.P. – Teraz to już... jajek nie chcą.

            Po tem Dyngusie to i ja chodziłem to przecież, tylko to już po wyzwoleniu, już taka kawalerka

E.W. – A jeszcze zapytam o co w Pana rodzinie dbano najbardziej? Czy był jakiś szczególny przedmiot: zastawa stołowa, dzieło sztuki, książka?

   3.b

Z.P. – Był podział na grupy. Była młodzież i na wsi, że część czytanie książek też było, w bibliotekach pożyczali książki z biblioteki ty, znaczy szkolny. Było kilku, to ja, ja pamiętam zainteresowanych było tymi książkami, co tak na bieżąco czytali. Czasopisma, co teraz przysposobienie rolnicze miało czasopisma też. No a w karty to , ale to najwyży, żeby tak w karty to w hazardy w pieniądze to nie. Nie było, tu w naszy wsi to nie było tam. Karciarze taki, taki ci zawodowi to raczej już w mieście byli.

E.W. – W Lubartowie?

Z.P. - To chodziło trochę, że tego..., a tu przecież na wsi każdy był ubogi, trzeba powiedzieć, tu ubóstwo. Najwyżej jak grali, to w durnia, czy coś. To tylko tak to. Tak dla zabicia czasu, bo tak jak i my nieraz za okupacji, no to też tu jeden kolega, drugi kolega no to tak. Ja miałem, ja już prenumerowałem „Rolnik”, mieliśmy czasopismo i w dodatku u nich prenumerowali „Przewodnik Katolicki”. I to dość było ciekawe czasopismo, tygodnik taki, że tam wiadomości te katolickie znaczy i dużo było porad takich praktycznych. Dosłownie: z gotowania, praktycznie z wykonania, tak jak to dziś się nazywa technizacja to to było, to my żeśmy tam większość czasu poświęcali tam. A tu wiadomo, kto co lubi. To to tacy, jak lubiał tam w karty,coś, a go nie interesowało to dobierał to towarzystwo kilku i tam rżnęli w te karty. Ale najczęściej to my się na takie grupy dzielili, kogo tam zainteresowało. No! jeszcze na tych prządkach, no to jak zwykle (E.W. – Kobiety?), czytania, ani co nie było, bo przecież jak ci ci, kawalerka przyszła na te prządki, panny jak były to po to, żeby spsocić coś przecie żeby czyjś sznur zwalić, czy coś, znaczy takie rzeczy. No, ale, no, ale w zasadzie tak tragicznie tam nie było, tak żeby prawda ktoś jakeś szkodę z tego poniósł. No czasem tam gry jakieś tam różne fanty, nie fanty tam wymyślali, no to w wolnej chwili, że przerwa ta była, no to, kiedy przędzenie to przędzenie a późni chwile tam na te rozrywkę. Ale to wszystko przy lampach naftowych przecież, bo to były o Boże …sobie nie wiem, niech to wszystko jasne.

E.W. – A czy organizowano jakieś zabawy taneczne, bale?

Z.P. – Takich ja tam, bali takich nie było, ale jeśli chodzi o zabawy były, były. Nawet trudno mi powiedzieć, kto dokładnie tak, ale często się odbywały, ta remiza była dokładnie wis a wis tego nowego domu nauczycielskiego po północny stronie. Drewniany budynek, to był siedem metry szeroki, sala ta widowiskowa siedem na siedem, scena, suflernia. Na ów dawny czas to był taki typowy, ta oczywiście. No to już to już to była fundacja hrabiego tego Zamojskiego. I często teatry, często się odbywały, młodzież…

E.W. – A to głównie stąd teatry czy też były przyjezdne, spoza terenu?

Z.P. – Przeważnie ci miejscowi aktorzy. W zasadzie ja już hrabiny to nie pamiętam, ale ci starsi, siostry to pamiętają i hrabiego jak tu, ale dużo dużo tam, nawet ja pamiętam, tylko ten wystrój hrabiny, to ona scenę, wszystkie te te całą ścianę to i malowane było. To już hrabiny.

E.W. – Ona malowała, tak?

Z.P. – Tak, malowała no na płótnie również i nawet na, na, czy na sklejce, czy na czym w każdym razie. Bo to były te... znaczy kurtyna i przecież całe zaplecze przecie poza sceną było z jednej strony z drugi i tak było dość względnie to to zrobione.

E.W. – A jak to wyglądało? Czy to był krajobraz, czy to były drzewa jakieś, czy postacie?

Z.P. – No raczy, raczy, raczy, raczy drzewo o takie coś, coś tego.

E.W. – Taki krajobraz.

Z.P. – Tak. Tak to często, bo szkoła, bo w szkołach to nie było. Bo na każde jak mówie, święto 11 listopada obowiązkowo święto narodowe. Przyszło Boże Narodzenie – jasełka obowiązkowo. Pierwszego, pierwszego lutego to imieniny Mościckiego Ignacego, pamiętam obchodzili.

E.W. – To też obchodzono?

Z.P. – Tak, dziewiętnastego były imieniny Piłsudskiego, dziewiętnastego marca Piłsudski, to już obowiązkowo musiało być. Trzeciego Maja to znów rocznica konstytucji, też były imprezy tam . Tylko dużo deklamacji było,dużo deklamacji. To już tak, że tak się nieraz składało, że nawet mało które dziecko, żeby udziału nie brało. Tak.

E.W. – Wszystkie dzieci angażowali?

Z.P. – Tak. Ciągle tego, te wiersze a jak jakaś była tam prawda sztuczka, czy coś prawda, no to większe, większe ilości tych dzieci grało. A na zakończenie roku, to już obowiązkowo, to już wtedy każda klasa coś musiała grać. Tak, że...

E.W. – Gdzie wychodzili młodzi, aby poznać kandydatów na małżonków? To znaczy tutaj na wsi jak to wyglądało a jak w mieście? Czy pamięta pan?

Z.P. – No to, to to poznanie, ale to wie pani było modne to swatanie. Tak. To było modne swatanie. A jak to się odbyło: krewny tam gdzieś przyjechał, znowu krewny zobaczył. No to krewny w swoim środowisku coś, coś tam zaoferował. No i taka wymiana, że tego. Ale to swatanie to było!

E.W. – A czy miał status majątkowy znaczenie wówczas?

Z.P. – Oczywiście! To się dobierało, a morgi to decydowały, nie ma mowy! Morgi były długi czas po wyzwoleniu jeszcze to było. W zasadzie ja pani powiem już z temi morgami to tak, no tak, że już, kiedy już przestali tak przykładać do tego wagę, to może 20 lat temu wstecz, ale jeszcze to lata 70-te to jeszcze jest tak. Oczywiście ja mówię o środowisku wiejskim. O, ale już niby ta znaczy ta przemiana następowała już tak nie przykładali wagi. Ale jeszcze tak jeszcze.

E.W. – A może pan pamięta jak mieszkańcy Lubartowa spędzali niedziele, letnie popołudnie, czy były pikniki, spacery nad Wieprz itp.?

Z.P. – A to ta też, jak kto. Były w Lubartowie, były, to to było miasto. Tam kino mieli, przecież w Lubartowie kino. Bo jeszcze pamiętam kino nieme. To przyjechali jeszcze, jeszcze byłem no już chyba do szkoły zaczął chodzić. To do remizy przyjechali jakiś ten jakiś ten operator z tem kinem tam migali to i na te napisy pamiętam a później dźwiękowe to już w mieście. Ale jeszcze pamiętam i to nieme oczywiście kino. W mieście też.

E.W. – Czyli w sumie nie brakowało rozrywek raczej w tym czasie?

Z.P. – No nie nie. W zasadzie, w zasadzie tak, jak tu w Nowodworze, to taka nawet sytuacja była przed samo wojno, że było trzy podłogi. Jedna podłoga była tam jak Malinówka, tam jak jest akurat ta podłoga była, bo tam była mleczarnia, czyli dziś to faktycznie to mleczarnia, bo tak: mleko, był odbiór, skup i przerób. To już się liczy nie zlewnia tylko mleczarnia tak. To w tym, miejscu, co akurat Robert Kozieł, to akurat taki placyk i na tym placyku podłoga była jedna. Koło mostu tu akurat tylko tutaj, jak po lewej stronie tylko, że kiedyś nie było takiego, co teraz nasypu tylko niższy był i w ogóle cała ta obecna znaczy szosa, co jest tam tego, to była taka grobla, co nazywali kiedyś w dodatku, że to przed wojną przed pierwszą wojną to był młyn tutaj przy moście, a tu jak warsztat tego Radzika jest na tem wzgórku- wiatrak i to wszystko w czasie wojny ty pierwszy wojny się spaliło. Ale muszę dokończyć: i cała ta aleja to była takiemi wierzbami, to były olbrzymie wierzby, że trudno było tego, po jedny i po drugi stronie, bo tu przecież staw. Po prawy stronie był staw tylko stawu to ja już nie pamiętam już, bo już był staw spuszczony. Czyli jak się spalił młyn to już późni staw- spuścili wodę i w ogóle łąka się zrobiła. A po lewo były sadzawki, ale po lewo i po prawo to byli olbrzymie wierzby takie. Taka ładna ta aleja była. No, ale już tych wierzb przed samą wojną było kilka i po lewej była podłoga druga. A trzecia to już w państwowym lesie, tam jak na ten las państwowy, to w tem jak się kończy Nowodwór, dróżka taka odbija przy tem, to tam akurat taka polanka była w lesie, w połowie znaczy tego, na tym odcinku od tej jak się znaczy w lewo w ten las odbija i ta droga, co do Annoboru. To w połowie tego tam była zaraz taka polanka, tam była też ta podłoga.

E.W. – A to były taneczne te podłogi?

Z.P. – Tak. No tam tam grajków tych przecież, tam grali tam. I ta orkiestra z doborowego i tam ten akordeon, akordeonu nie był tylko te harmonie te polskie trzyrzędówki najczęściej, no i trąbka, skrzypce, no saksofonu to już mało, ale przeważnie skrzypce i trąbka. To już zależało zależało od zamożności tych tych tego tak, bo to chodziło czem więcej tych, większy zespół, to więcej znaczy kosztowało, większy koszt. No, ale taka sytuacja była……

E.W. – A kto ich sprowadzał właśnie. Kto wynajmował?

Z.P. – Ja w zasadzie kto, to w zasadzie to nie było tak ściśle tak jak tera to nie przestrzegali tylko tak: ot grupa się zebrała i już normalnie organizują. A no wiadomo jak zabawa to młodzież jedni piechotą, drudzy rowerami, ale często i tak po kilka po kilka kilometrów mieli po 10 kilometrów piechotą chodzili, na zabawę szli.

E.W. – I czy tam, każdy miał wstęp na taką zabawę, czy biedny, czy bogaty. Czy Żydzi też się bawili razem powiedzmy, czy inne nacje?

Z.P. – Czy oni się bawili ja pani to nie mogę powiedzieć dokładnie. Ale no Żydzi to też się bawili oczywiście przecież. Nawet mieli swoje tam takie ulubione. Pamiętam żydowski był fokstrot taki fokstrot to już żydowski był, fokstrot żydowski.

E.W. – Ale to też bywało, że razem na tych zabawach, co Polacy czy osobno?

Z.P. – Czy oni, no też to mi trudno to, coż ja byłem wtedy (E.W. – Mały?), to mnie nie bardzo tak. W dodatku, tak po ubiorze to trudno było, czyli Żydzi ta młodzież, to ona nie ustępowała w ubiorze miejskiej. Nic absolutnie! Oni się nie nie różnili. A bo no ci starzy ci ci ortodoksi, no to już baki nosił, taką jarmułkę, tam te czapeczkę, broda oczywiście, przecie to starzy Żydzi, a młodsi to niestety nie odróżnił. A jak przyszły święta tak wypadało, że my jak żeśmy chodzili po wodę święconą do Lubartowa, a przecie Lubartów cały to przecież Żydostwo było to to i oni wtedy też świętowali. Bo pamiętam wszystko. W Wielką Sobotę to wszystko w garniturach ubrane elegancko, już tych Żydków śmierdzących, to w zasadzie w ten dzień już nie widział, to my żeśmy im dokuczali, oni strasznie się bojeli wody święconej. Jak Żyda, jak było pokropić wodą święconą, to on mało nie spłakał jak spadła mu tam kropla na ubranie, to mało tam dziury nie zrobił tak wycierał.

E.W. – Naprawdę?

Z.P. – Na serio. A myśmy z tu wodo to można było by ich gonić ja nie wiem- do Wieprza było tego. Oni się bali jej jak ognia ty poświęcony wody. I przecież tutej a przecież taka, takie antagonizmy jak oni przecież Żydzi wyczyniają w ty chwili przecież z temi krzyżami, nie podoba im się czy coś. Przecież pamięta pani w Oświęcimiu, co oni wygrażali. A przecież taka sytuacja kościół kapucyński z jedny strony, kościół Św. Anny z drugi a bożnica tu, co ten teren, ogródek jordanowski i co ten ten był żłobek nie? to była bóżnica. Te bożnice pamietam, bo za okupacji rozebrali jo przecież. I to nie przeszkadzało. W samym środku przecież ten Kirkut ich cały ten plac, co to te do poczty ten od taksówek to był Kirkut ten cmentarz żydowski w samym centrum przecież to oni rządzili, Żydzi rządzili i jakoś się nie kłócili o to przecież tego. A teraz dopiero to ten, ci Syjoniści tam z tego Izraela ze Stanów Zjednoczonych przyjeżdżają i szum robią z temi krzyżami. To im się krzyż nie podoba tam się zmieniło. Wtedy takich różnic nie było.

E.W. – A pamięta pan jak ta bożnica wyglądała, był pan w środku?

Z.P. – Pamiętam, jak najbardziej jak najbardziej jak najbardziej pamiętam taki to trzeba powiedzieć obskurny budynek po prostu ( E.W. – Obskurny był?), pobielony tam żadnych cudów nie było, oczywiście w środku nie byłem! To od razu zaznaczam ( E.W. – W samym środku nie?), nie! No tak może tak jak teraz już to... i ciekawsze ani do cerkwi, wszędzie, bo ja tak gdzieś dopiero to mi do kościoła obojętnie. Aby tylko prawda był otwarty, to zachodze no a wtedy no to, to taki smargiel można powiedzieć, no to coż tam. A z zewnątrz to widziałem przecież normalnie, bo tam też nic specjalnego nie było. Dach też był tak normalnie przykryty tako blacho to żelazno, żelazno zwykło blacho. Był taki, że nic specjalnego nie było takie, że nie wyróżniał się jakoś tak, czy wystrojem zewnętrznym tak jak u nas, że jakieś tam ornamenty, filarki nie filarki, nie! proste takie tak to to. Tylko, że oni znów to ja nie wiem, bo i na Piaskach tam, gdzie ci letnicy byli, to synagogę taki Dom modlitwy, to po prostu taka stodółka była opuszczona, oni wynajęli.

E.W. – To tu, co pan mówił, że było to sanatorium?

Z.P. – Nie, to nie sanatorium, letniska były. To były zwykłe letniska. Przyjeżdżały sobie na ten, czyli na sezon, na wakacje przyjeżdżali.

E.W. – I mieli też bożnicę swoją?

Z.P. – Tak, wynajmowali mieszkania, bo i ci ci mieszkańcy, ci na Piaskach dobudowywali specjalnie dla nich, to tam dużo nie trzeba było. Bo u Żyda przepraszam, bo Żydzi, bo tu Polaków nie było. To wystarczyło, że tam dwa łóżeczka i stolik tylko i takie o takie pokoiki nieduże i tyle wszystkiego. Oni cały czas to oni spędzali w lesie, to tylko jak deszcz padał to się tego.

E.W. – Spacerowali po prostu tak?

Z.P. – Tak! Oni wszystko normalnie, tam jedzenie wszystko na cały dzień zabierali do lasu a dopiero targ to był albo dobrze rano, jak to ich zaopatrywali w mleko, zaopatrywali w owoce, opał przecież tak samo. Gazu nie było, światła nie było no to już tutaj, to już ci prawda okoliczni ci przy lesie, kto był, to rąbali takie wiązki drzewa, no oni to drzewo kupowali sobie no, ale tak nie dla ogrzewania tylko dla gotowania jedzenia.

E.W. – Dobrze. A niech mi pan powie czy Żydzi mieli swoje instytucje kultury np. biblioteki?

Z.P. – Czy Żydzi? A tu to nie! Oni nie mieli specjalnie. Mieli jak mówię piekarnie, mieli sklepy, mieli te bożnice. Też to ten chłopaki dokuczają im tam, bo albo tam wronę wpuściły, albo coś, bo oni tak przeszkadzali to stukali jem, tam przecież ich tam nikt nie zrozumiał jak się modlili, bo tylko… Druga rzecz, tam gdzie Żydzi mieszkali to już można było wiedzieć, oni taki mieli, ten z ukosa taki wnęk, no kanał taki można powiedzieć, wcięty. Akurat te przykazania to na pergaminie były i tam włożone. W każdym razie Żyd jak wchodził, albo wychodził to dotykał tego. To już mówi: „ tam gdzie Żyd mieszkał, w jego mieszkaniu, to wiadomo było, że Żyd mieszkał”. Bo były tak, o ja pani powiem jak to wyglądało, tylko w ten mniej więcej sposób o takie wygięte było tak ze dwa centymetry i ze dwa centymetry w góre i to było tak zakryte i to właśnie tak. Mówili, że to przykazania, ja tam ja nie czytałem tego, w dodatku hebrajskiego... czy to było w jidisz czy po hebrajsku, bo oni przecież oni dwoma językami też się posługują, ale w każdym razie, że nie po naszemu. To oni to też, to już przestrzegali tego. I co? I Żydzi mocno przestrzegali, czyli oni tych przykazań mocno bardziej rygorystycznie przestrzegali jak u nas. Post to taka sytuacja była, że Żyd wieprzowego mięsa do ust nie wziął. To już nie ma mowy. Bo ci młodzież to powiadali, bo tam byli ci tacy, co handlowali bydłem. To Żyd normalny, to jak kupił takiego bydlaka czy coś, nie tak jak teraz wózki są czy coś, a wtedy prowadzili. No to najmowali takich, takich sobie chłopaków, no takich drągalów, co się nie bał tego i mu takiego buhajka czy coś, czy jałóweczkę, czy jakieś bydle zaprowadzał. To też, ale oni później płacili jem oczywiście. Oni dobrze się musieli znać, bo przecież tego, no to i przy nich nawet taki wypadek opowiadali, ci młodzi:

            Kiedyś mu wzięli parę złotych te młode Żydki, już młodzież, w czasie świąt stare przyszli do bożnicy a ci młodzi, to mówi tak: „Na strychu żeśmy siedzieli, dawali nam pieniądze a myśmy im kiełbasy przynosili i żeśmy – mówi - tak świętowali”. I to nie chodziło, że to wieprzowa, raczy ta wołowa, bo Żydzi mieli swoje sklepy w hali.

To tam wszystkie te drzwi, co tu z łukami, te wie pani są z tej strony oczywiście od targu, to wszystkie tam pień taki duży i na hakach mięso tam połówki znaczy, nie wędlina, bo wędlina gdzie indziej była, ale tu, to mięso, surowizna ta. Już wołowiną to Żydzi handlowali przeważnie. A już Polacy już wieprzowiną, czyli Żyd już się do tego nie mieszał. I ten w zasadzie tam, kto przyszedł, klient no to, co zażądał, to tego no, bo ojciec to między Żydami, no bo był 7 lat w Łęcznej, jak zaszedł do sklepu no to on wybrał tego mięsa jak. Druga rzecz a znów jak kupował buty, żeśmy poszli kupić, to on Żydowi przerzucił te wszystkie półki zawsze, że Żyd go nie oszukał, bo on szewcem był, to znał się na tem. Bo tu ta uliczka, co jest akurat pierwsza od tej raczej telefonii, o ta ta uliczka co leci taka wąska to zaraz i te, jak te taksówki stoją, parking taki, tam taka uliczka była wąziutka, że ledwo się tylko fura, że tak przetoczyła. I zaraz tam nazwane klitki takie, faktycznie, że budki tam, drzwi, no nie wiem to, że taka nędza tam była. No to tam krawcy, przeważnie rzemieślnicy. Jedne drzwi to był szewc, drugi krawiec i tam każdy to ciasnota, Żydostwo tam siedziało. Ale tam ani tam sanitariatów, ani czego nie było to w ogóle i ścieków tak, te wszystkie te zlewy to tak (E.W. – Płynęły po prostu?), oj Boże jak wspomnąc, to nic dziwnego, że te choroby się tworzyły, przecież to tam nie miło było patrzyć.

E.W. – Czyli tam ta biedota żydowska.

Z.P. – Ciasnota, to się dusiło jak nie wiem.

E.W. – A bogatsi Żydzi gdzie się mieścili? Koło Rynku?

Z.P. – A nie! To bogatsi, to przecież kamienice te przecież mieli, te tego ...

E.W. – Na Cmentarnej tak?

Z.P. – Tak. Oni przecież te na samym rogu, jak nawet ta PKO to przecież to jest Żyda. Teraz, ten dom, który na cmentarnej, ten po prawej stronie, ten to też żydowski był. Tak, że to bogatsi to już wszędzie, wiadomo bogatszy czy to u nas, czy gdzie, to się wyróżnia.

E.W. - Czy w okresie międzywojennym istniała miejska orkiestra np. strażacka, klub sportowy, amatorski teatr, miejska gazeta?

Z.P. – Był, tylko ja nie znam nazwy tego klubu w Lubartowie. U nas nie, ale w Lubartowie był. Orkiestre mieli.

E.W. – Ale to byli Polacy. Składał się z Polaków ten klub sportowy?

Z.P. – Tak, bo i Żydzi mieli też jakiś klub sportowy. Mieli, mieli tylko, że o tym ja nie wiedziałem, bo tu ten znaczy no ten kolega z sąsiedniej wsi on chodził tu do Lubartowa do szkoły i mówił, że Żydzi mieli też klub.

E.W. – I gazeta miejska, też pan chyba coś wspominał, że istniały też gazety jakieś? Drukowane były?

Z.P. – A to tylko ile jego wychodziło?- Lubartowiak pamiętam. To właśnie on był drukowany w ty jak Wyszyńskiego ten gabinet dentystyczny. Ten cały róg, dom, to był żydowski, księgarnia tam była, Rajchnudel nazywał się ten Żyd i my żeśmy jak ja w sklepiku sprzedawałem do szkoły chodziłem, to myśmy do niego przychodzili po zeszyty, normalnie. Bo to było w tym, trzech latach. On miał Rajchnudel miał jedną. Po przeciwny stronie jak przystanek tam jest to, co Suchodolski nazywał się. Na Cmentarnej była księgarnia żydowska ona była ta księgarnia, pierwszy dom tam po prawej stronie, co jeszcze stoi w tym miejscu, tak, tylko nazwy tego tam nie znam. Nie wiem tamtego, ale to to pamiętam dlatego, że myśmy do nich przychodzili po zeszyty po ołówki, po te materiały piśmienne, jak to się mówi a polska księgarnia to była wis a wis na lewo urzędu gminy nowego. Ten piętrowy... nazywał się Bracław. Bracław to on pochodził z Siedlisk a jego żona była córką Budkowskiego, a ten Budkowski, to był mechanikiem w starym tartaku i on raczy jako mechanik dobrze zarabiał w tem tartaku. Też u Żyda, bo to tam pracował i on właśnie te księgarnie tam jako wiano tam tego.

E.W. – Rozumiem. A czy w okresie międzywojennym jezyk polski różnił się od współczesnego?

Z.P. – Proszę ?

E.W. – Czy ludzie rozmawiali tak samo jak teraz tzn. czy język polski różnił się od współczesnego języka?

Z.P. – Czyli gwara była, była gwara to była taka. I co wieś, to pieśń. Tak jak w Kozłówce, to już taka była gwara, taka mazurska, że tam trudno było tak o... . Kozłówka to się wyróżniała przecież ich nazywali „Dudami”, „Duda kozłowiecka” . Mówili tako gwaro tako ordynarno można powiedzieć. Ale przeważnie, przeważnie gwaro mówili. Tak poprawnie to to bardzo mało tak. Ktoś tak jak się w mieście..., czy gdzieś miał kontakty..., dajmy na to listonosz czy ktoś, to już poprawnie mówił a tak to gwara tak. A druga rzecz, że był jeszcze, poprawnie kto mówił, to był wyśmiewany. Tak. A nas ojciec to cisnął, bo raz że on w mieście tyle był, to on poprawnie mówił i nas tak samo zmuszał do tego. No to nas oj! krytykowali za to.

E.W. – A czy mieszkańcy wsi i miast posługiwali się nieco innymi odmianami języka? To chyba tak, bo pan przed chwilą powiedział, że osoby z miasta mówiły w miarę poprawnie. Jak porozumiewali się ze sobą Polacy i przedstawiciele mniejszości etnicznych, Żydów, Cyganów, Rosjan?

Z.P. – No to u nas nie było tego, to z Żydami tylko, to co Żydzi no no.

E.W. – Czy używali języka polskiego czy też jakiejś mieszanki?

Z.P.- No to oczywiście! a kto tam... tylko zawsze to Żyd fałszował, zawsze tam ten język nasz fałszował. To nie ma mowy. Żyda to już można było poznać takim to taki ten i nawet same jego ruchy, to już jego zdradzały, takie te drgające ruchy.

E.W. – A czy pamięta pan jakieś słowa, czy zwroty pochodzące z języków... może żydowskiego, jakieś okrzyki?

Z.P.- Pamiętam „epum banes ikes pomidoros holtz holtz” – drzewo. To widzi pani, to u nich to już jest jidysz język, bo po niemiecku „holtz” –drzewo. A jak żeśmy... oni na to drzewo, tam nieraz żeśmy jechali, to słychać było „holtz holtz holtz” tam. „Epu” /apfel/ - to jabłko, „banes” -chyba tak..., „ikes”- ogórki, to wiem.

E.W. – A jakich języków obcych uczono w ówczesnej szkole?

Z.P. - Proszę?

E.W. - Jakich obcych języków uczono, jak pan chodził do szkoły?

Z.P. – Za mojej obecności żadnego.

E.W. – Żadnego nie było?

Z.P. – Żadnego. A siostra, siostra jeszcze żyje, to już francuski miała (E.W. – Francuski?). Tak francuski był. Pamiętam jedną piosenkę jak wyjechałem. „Dra płyneło do szala pra przemiere wa de wa. Sza ha pu le fala premiere wa de wa”. Książkę, to widziałem miała francuską.W której klasie? chyba w piąty czy szósty czy... uczyli francuskiego, tak. A w kościele to znów msza, wszystko to się odbywało po łacinie. Tak, to już ten, po łacinie. Po polsku wprowadzali pieśni. Nawet do dzisiaj pamiętam te pieśni i teraz czasem u Św. Anny słyszę, znaczy wstęp, ofiara, ofiarowanie, przeistoczenie, podniesienie, to już polskie wprowadzali, ale już w zasadzie na wszystkie nabożeństwa, czy to chrzest, czy ślub, czy pogrzeb- wszystko, wszystko po łacinie, tam nic nie było żeby tego... .

E.W. – A pamięta pan jakieś fragmenty żeby przytoczyć, czy teraz nie?

Z.P. – Z tych, tych słów. No to kiedyś to i spowiedź powszechną też umiałem, umiałem po łacinie, bo nawet ministranturę ……mój kolega, bo miałem dwóch kolegów, tam oni do Kamionki, oni należeli jako ministranci. A ministrant musiał normalnie na pamięć umieć po łacinie. To nie było tak, że tego. No, ale te lata, to to tego...

E.W. – To teraz jest łatwiej jednak.

Z.P. – A druga rzecz, ja pani powiem, bo nawet jak żeśmy... dlaczego? Ksiądz jak nas uczył religii to on zadał nam takie zadanie, że całą mszę świętą, to od początku, „introit”, to pierwsza modlitwa „introit” i punkt stopniowo do zakończenia i trzeba było narysować to takiemi kółkami. To tak jak łańcuszek o, modlitwa - nazwa po łacinie była i znowu „introit”. Ewangelia to zawsze „...po ołtarza stronie lewej, tam gdzie ksiądz ewangelię czyta /to z wiersza Mickiewicza / i wpadają, adiutanty, adiutanty Paskiewicza”.

To widzi pani to taki występ był. Ewangelia. Późni znów następna modlitwa – ofiarowanie, confiteor, confiteor to znaczy spowiedź powszechna, ale ta ta „Wierzę w Boga” jak to po łacinie znów? to tu później ofiarowanie i kolejno każda modlitwa była po łacinie i to do samego końca. I to też każdy musiał to narysować, ksiądz zadał. Oczywiście wzór podał oryginał to też narysował, to było na takiem prawie z metr długości arkusz taki na brystolu i no tak gdzieś ze 40 cm szerokości. No to za to piątkę dostałem od niego.

E.W. – A religia w szkole się odbywała?

Z.P. – Tak. W szkole i to dwa lata nas ksiądz uczył tak, dlatego te nazwy taki ten... . Bo przecież „prefacja”, „prefacja” to już jest po łacinie „domis wobiscum etwus spirytutuo”

i następne modlitwy.

E.W. – A jeszcze chciałam pana zapytać czy może pamięta pan jak wyglądał Lubartów przed wojną. Mówił pan, że były bogate dzielnice i biedne dzielnice. A chciałam jeszcze zapytać, czy były takie miejsca w Lubartowie, w które lepiej było się nie zapuszczać. Że było niebezpieczne po prostu?

Z.P. – Takich nie, w Lubartowie to takich, specjalnego takiego łobuzerstwa, tak jak w Lublinie słyszy się to nie było.

E.W. – Nie było raczej?

Z.P. – No było takich ten, jak wszędzie tych, tych Antków. Ale że specjalnie jakaś była dzielnica, że tam ktoś bał się pójść, czy coś, żeby coś, to nie, tego nie było.

E.W. – A które części Lubartowa były dzielnicami handlowymi, a które mieszkalnymi? To też już pan trochę mówił.

Z.P.- No dzielnica handlowa no to rynek, rynek i tam i truchta handlowa no to to hala, hala specjalna był chyba w 28 roku wybudowana.

E.W. – Ta przy targu tak?

Z.P. – tak, to ta co jest hala. To specjalnie była przeznaczona na targi no i te te tzw. „klitki”, no to tam ci rzemieślnicy a w większości wszystkie na te stragany wynosili, na dworze na stole czy mókł czy pierze, w dodatku nie było ni folii ni plandek innych, jakimś gałganem, albo przed słońcem, albo coś tam sobie wysłał i różne tam buty czy odzież czy coś, bo to wszystko na targ wynosili. To to cała ta dzielnica handlowa to się mieściła w rynku. Rynek to cały furami... . Rynek, bo to w zasadzie on nie jednakowy był, bo cała ta budowa to przed wojną, tylko furmanki stały. To fura przy furze fura przy furze wszystko końmi zastawione. A targowica zwierzęca, to ona zmieniała kilka razy te lokum, ale przed wojną to ona miała akurat to róg to będzie Szopena tam Lipowa. To cały ten róg od szpitala tamte budynki dawne tego, to była targowica, ta targowica zwierzęca to już tam. A zboże to i tu było, to zboże i na rynku. Zboże, nawet wozy, koła, to te rzeczy to były przecież tam. Garnki nie garnki to się ustawiali to wszystko się mieściło na rynku. Bruk, kamienie takie były to te wszystko wybrukowane z kamienia i tam tego. Jargot jak te żelazne te obręcze.

E.W. – A jakie rejony zamieszkiwały mniejszości etniczne? Czy w Lubartowie w ogóle byli Cyganie, bo tu mówił pan że nie?

Z.P. – Na stałe, to nie mieszkali, oni tylko przejezdni byli tak, tak. Cyganie to częsty gość to byli, ale Cyganów to w mieście to było mało. Cyganie to przeważnie raz, ale to po dwadzieścia tych bryczek. Oni lokowali zawsze akurat jak tam stryjo, to przeważnie do lasu i tam gdzie woda była. Oni chcieli mieć i opał i jednocześnie woda. I pastwisko żeby było dla koni, bo to wszystko się końmi tego. Tak, to Cyganie to przeważnie, ale to ile? Dobę, dwie, trzy, zależało gdzieś i już jechali dalej. I w dodatku ich tam trochy przepisami temi poganiali, bo to, to z rabunku wszystko żyło. Cygany to oni przeważnie konie tam musztrowali a Cyganki po kweście. Co się dało: kury nie kury, jajka to to tego... . Przecież u Cyganów to jest ta ta jest już taka ta ... (E.W. – Wrodzona?). Mnie chodzi, że u nich jest już taki podział taki hierarchiczny, że Cygan to tylko dba, żeby była, prawda, buda - ten wóz, znaczy namiot, a Cyganka musiała i konia wykarmić i całą rodzinę resztę.

E.W. – Czyli mężczyźni to guru?

Z.P. – Tak! Trzeba tak: „ ...Cyganem chciałbym być, Cygankę chciałbym mieć, Cyganka mówiła, że kocha mnie.”

E.W. – A niech pan mi powie, czy jakieś przedstawienia Cyganie robili, czy jakiś cyrk, czy wróżenie?

Z.P. – Na zabawie to grali Cyganie, to na tem..., na harmonii, na skrzypcach. To ten zespół, tak grali i to dobrze tak tego.

E.W. – Czy wróżby też zdarzały się, że łapały?/Cyganki/

Z.P. – Och! Z temi wróżbami to już było skaranie! To jedna odchodziła, druga tego. Czarowały jak mogły przecież. Kiedyś zażartowaliśmy, ale to już było po wyzwoleniu, to akurat był inspektor, któryś z tych kierowników tu w starym, jeszcze starym, nie wiem, czy już w tem? A nie! W starym jeszcze domu : „Panie daj pan popalić a panu powiem...”. Nie! normalnie za dwa papierosy zaczęła gadać, gadać!

E.W. – A czy właśnie powiedzmy Żydzi, Cyganie czy powiedzmy jeśli Rosjanie byli, czy osiedlali się blisko swojej grupy czy też mieszkali w sąsiedztwie polskich mieszkańców z Lubartowa? Czy byli porozrzucani czy raczej trzymali się w jednym miejscu?

Z.P. – W zasadzie nie, w zasadzie się kupy trzymali, jak Żydzi, to już swoje dzielnice, bo przeważnie Żydzi to w centrum. Tak to już już.

E.W. – Raczej się trzymali razem?

Z.P.-W Kamionce byli, ale u nas Żydów jak mówię..., u nas Żydzi to byli tylko ci, co sezonowo w czasie wakacji, ale tak żeby w zimie cały..., to nie, nie było ani jednego, po innych wioskach były.

E.W. – A może pan pamięta, od kiedy na stałe Cyganie się u nas osiedlili?

Z.P. - Proszę?

E.W. - Na stałe, od kiedy się osiedlili Cyganie w Lubartowie?

Z.P. - A to już po wyzwoleniu, już po wyzwoleniu są już ci Cyganie, tak. Bo to w Skrobowie mieszkali jakiś czas, ale to już po wyzwoleniu, a tak do wojny to nie było ich nigdzie.

E.W. – Rozmawialiśmy już o tym, ale chciałam jeszcze zapytać jak wyglądały w tamtych czasach miejsca kultu różnych religii obecnych w Lubartowie?: Kościół katolicki, synagoga, cerkiew prawosławna, jak wyglądały?

Z.P. – Cerkwi to ja nie pamiętam bo cerkwie to tylko na... . Cerkiew to była przed wojno rozebrana, ale ona była w tem miejscu, co PKO tu u Kapucynów. To oni późni po przebudowie, jak rozebrali, wybudowali tam, czyli ten z zewnątrz to nic się nie różnił, nic nie zmienione, bo tylko te wszystkie pozmieniali, to już przed wojną urządzili, znaczy władze starostwa były. Bo przedtem to były jeszcze w dzierżawie w lokatorstwie u Kapucynów po lewo, jak ta tablica teraz jest tu tego, to tam całe starostwo się mieściło u Kapucynów tam. W dodatku Kapucyni dopiero wrócili w 38 roku. Tylko ksiądz Szulc tam administrował ten klasztor i całe te zabudowania tam były wolne, tak on to wynajął i później ten budynek, obecnie co to jest PKO, no to był już na tego... już przed samą wojną wykończyli, już starostwo zrobili. Ale ten może z rok to dopiero było. I za okupacji to całe starostwo to było czyli Lubartów, Lubartów powiat należał administracyjnie do Radzynia za okupacji. Tu nie było starostwa. Tu był tylko taki rejon nie rejon jak oni mówili. No i dłuższy czas po wyzwoleniu, dłuższy czas to też starostwo było w tem budynku, a późni jak już wyremontowali pałac, to wszystkie biura tam przenieśli do pałacu. A tu już zaczęli przerabiać na ten, no to teraz obecnie no to te PKO .A no to te synagogę to tylko tyle, co tego...(E.W. – Też z zewnątrz?). A kościoły, kościoły w zasadzie to też zewnętrznie to ony nic się nie różniły od obecnego tylko sam wystrój, to było ubogo w stosunku ( E.W. – w środku?). A Boże! Tam teraz ten kościół św. Anny no to tak jak bazylika watykańska, można porównać. Jedynie prezbiterium co było wymalowane, a tu wszystkie ściany białe, cały sufit biały, wszystko białe, na biało. Także to było mizernie było to.

E.W. – A ławeczki to były jakieś, czy raczej stało się?

Z.P. – Nie! ale ile było tych ławek to na palcach można policzyć. No w sumie to dziesięć po prawej i dziesięć po lewej, tylko były no te ozdobne takie dębowe, ale tyle nie było co teraz ławek.

E.W. – Czy pamięta pan może, kto był proboszczem?

Z.P. – Oj proboszczów, proboszczów to pamiętam. Proboszczów to nawet tak: znaczy pierwszego, którego zapamiętałem to ten Walenty Goliński, po jego śmierci Ligaj….o Walenty Ligaj. Po Ligaju Szloser to on tu krótko był, bo on pochodził z Zaklikowa i tak się złożyło, że mój rejon był w Zaklikowie i ja tam tych ludzi dużo znam w Zaklikowie. I jak tu po kolędzie chodził, to żeśmy się z tem dogadywali, kto kogo... . Ale on już nie żyje ten Szloser i z powrotem poszedł do Zaklikowa. Zaklików to jest w zasadzie taka no, miasteczko. Tak, że on dlatego poszedł, że sobie tu nie radził, tu duża parafia trzeba powiedzieć, że tego... Bo ta parafia, znaczy dopóki tych kaplic nie pobudowali, to 27 tysięcy ludzi liczyła. To Niedźwiada, Tarło, wszystko należało do Lubartowa to była potęga, tak, że on nie mógł sobie radzić i on poszedł z powrotem tam do tego Zaklikowa, a przyszedł już po nim, przyszedł już po tem Szloserze to takie niemieckie nazwisko właśnie.

E.W. – No właśnie a to Polak był czy nie, nie wiadomo?

Z.P. – Polak tak i ja to później pani powiem jak to się stało, że to nazwisko tam jest a po Szloserze już nastał ten Tokarzewski to i Tokarzewskiego już też pamiętam, jak pierwszą miał naukę. Jak się przedstawiał, jak przyszedł. I później pierwsze wizyty na cmentarzu, bo to ten przełom solidarności z Czopem jeszcze. Czop był przewodniczącym solidarności. Na cmentarz chodzili, to też już widziałem. Pamiętam tych proboszczów wikarych tylko mi chodzi jedno: jak w tem katalogu wikarych czytam, te nazwiska... muszę kiedyś jak mnie przyjdzie na myśl zapytać, czego nie ma tego Partyki, bo tu był taki... w zasadzie jego posądzali, że on faktycznie, że współpracował z Niemcami, że dobre kontakty utrzymywał z niemi, jego mieli za zdrajcę można powiedzieć. Inni mają żal do niego, a ja, co ja wiedziałem i z tych, znaczy z tych przekazów konspiracyjnych, to on był patryjota. Bo on jednocześnie, że współpracował z Niemcami a z drugiej strony to tu ludzi... a kapelanem był nawet tej solidarności, on w konspiracji był, on bardzo dużo ludzi wyratował takich aresztowanych albo tego.

E.W. – A na jakiej zasadzie podejrzewano go o współpracę? Wie pan?

Z.P. – A no właśnie on normalnie to tak jakby burmistrzem był. Kontyngent czy coś, to już normalnie te kontyngenty jak były, to on tymi kontyngentami w urzędzie miejskim tym w magistracie. Ktoś miał jakieś problemy z kontyngentem, to tylko do Partyki, do niego. I parafią rządził, czy to taki miał dyktatorski znaczy talent. No i to był kawał mężczyzny. Ja też od niego piątkę dostał za ten, bo on jak chodził po kolędzie, no to przecież to było przecież metr- nie wiadomo gdzie wsadzić na święto, w dodatku ksiądz zalecał żeby i na ścianie wieszał i na pamięć. Na pamięć dosłownie te modlitwy, te mówię po łacinie myśmy umieli, to cały rok jak się to przecież wałkowało, to już musiało wejść. No i on słuchał. „No, o, dobra” - i mi jeszcze drap, drap, jeszcze napisał piątkę, a to był kawał chłopa przecież.

E.W. – Ale pan ma pamięć. Jestem naprawdę pełna podziwu. Jak wyglądały praktyki religijne to też pan mówił, że msze odprawiały się po łacinie tak?

Żydowskie nie wie pan?

Z.P. – Tylko nie było tak przestrzegane rygorystycznie uczęszczania tak. Ano jak my już do szkoły żeśmy chodzili, to nas tam ksiądz moresował. To on w zasadzie za duże może wymagania miał w stosunku do mnie. Bo proszę sobie wyobrazić co niedziela do... prawie że do wszystkich świąt, to do Kamionki na dziewiątą, to jest tu od szkoły tej obecnej jest 7 kilometrów i to piechotka, tam nie było możliwości żeby tego... A nawet kogo stać furmanką? Furmanką przez Kozłówkę przejechać, trzeba było cudu. Jak było sucho zgoda. Ale już jesień to tam doły takie, że tam ledwo wóz się przetoczył to nie było... to że to wszystko tak na skróty rozmaite żeśmy na skróty chodzili. No a później nam zezwolił do Lubartowa do tego tak. No do Lubartowa to już żeśmy najczęściej do Kapucynów chodzili. No do Kapucynów z tego względu, że raz że to z samego, że tam ogrzewania nie było nic, a tam była podłoga. Bo w czasie kiedy były mrozy, to nawet w parafialnym kościele, a suma półtorej godziny się... a suma zawsze była o 11.00 no i w dodatku po południu mszy nie było. Msze to tylko do południa. Po południu to były tylko nieszpory. I koniec nieszpory już po tem... . To tam w czasie mrozów to i pusto i w kościele było na tem, bo tam posadzka, zimno było no to ten. A tu u Kapucynów była różnica, mniejszy kościół i tu drzewo, to różnica była. Tak, że najczęściej my może z tego względu że tu podręczniej było, w każdym razie prawie to kilometr od jednego do drugiego przejść piechotą, tak.

            Poświęcenia pól się odbywały też, tylko z tem, że teraz to poświęcenie pól, no to ksiądz z tacą i przecież kogoś wyśle i tam się tego. A przed wojną trzeba było jajka, nie jajka inne w naturze, ktoś tam albo parę groszy dał, to zbiórka, jakiś chłopaczek czy dziewczynki polecieli przez wieś i zbiórka na poświęcenie pól. I w ten sposób. Ale odbywały się normalnie: ołtarze, tego… .Boże Ciało też bardzo, bardzo uroczyście trzeba powiedzieć! Dziewczynki lilijki, chłopcy znów komeżki takie, to to zapisy, matka zapisała takiego chłopczyka, prawda komże normalnie, a jak w czasie procesji to już tak jak aniołki stały, bo to sporo tego było, tak, że znów stroje ludowe, Krakowianki to gorsety te całe sznury tych paciorków takie te.

E.W. – A czy lubartowskie stroje regionalne też były?

Z.P.- Czy oni byli lubartowskie, czy jakie trudno określić tylko wiem krakowianki, bo w krakowskich gorsetach dużo było tych.

E.W. – A czy sypanie kwiatów też było podczas procesji przez dzieci? Sypały dzieci kwiaty?

Z.P. – Tak! obowiązkowo to się tego. Baldachim, to też ci ci, znów ta obsługa też w komżach tam tych czterech, księdza tak samo trzeba pod rękę, bo wiadomo od monstrancji żeby mu ręce nie milkły. Tylko że znów tak….

 

Kaseta nr 3. a

Z.P. – Na cmentarz procesja obowiązkowo szła z kościoła. Procesja, msza się tak jak to tu było, to zawsze w kaplicy się odbywała. No bo teraz namioty, tera prawda parasole mają, a przed wojną no to już w kaplicy. A po procesji normalnie, raczy po nabożeństwie procesja tak samo dookoła cmentarza chodziła.

E.W. – A żydowskie np. pogrzeby pamięta pan?

Z.P. – Ja żydowskich nie pamiętam, tylko słyszałem, ale oni to bardzo, bardzo to skrycie robili. Tak, że żydowskie te nie były z takim orszakiem tak jak u nas. Tam po prostu tak szybko jakoś wynosili, jeszcze czy to prawda, czy coś, to nie wiem, tylko mówili, że jak nieso Żyda a ktoś tam akurat tam gdzieś jak szczęknął, ktoś jakiś hałas tam, to potrafili rzucić go na ten, tak jak z przestrachu .

E.W. – Aha, może to jakieś zabobony były takie?

Z.P. – I podobnież, że Żyda, że nie leżency, tylko że siedzęcy ich chowają, że o siedzących mówi, śmiali, mówi tak, że oni się tłumaczą - ale to to ja tylko to słyszałem, bo nie widziałem to od razu pani..., żeby kto nie pomyślał, że może sobie to ja wymyśliłem, tylko tak słyszałem, że siedzęcy jego. Bo mówią tak, ano mówi: „jak nasz zanim siądzie, to już Żyd stoi, a nasz stoi, to już będzie szedł do nieba będzie szedł, że wraz goja wyprzedzi”. A czy tak było...?

E.W. – Czyli takie były powiedzonka

Z.P. – Ani wesela czy coś, to nie widziałem ich, tylko z opowieści, to nie będę tego powtarzał może

E.W. – Ale to też są ważne informacje, co ludzie myśleli, co sobie opowiadali to jest ciekawe

Z.P. – Bo gdyby, bo widzi pani, jak ktoś z starszych to mógł zauważyć, a ja przecież byłem... E.W. – Nie widział pan nigdy?

Z.P. - gdyby….. między Żydami obywali, to musiał widzieć jak nieso go, przecież jego tam z helikoptera nie zrzucali, bo wtedy nie było, nie? A jak tam u nas Żydów nie było, to nie można było tego...

E.W. – Nie można było zobaczyć?

Z.P. – Tylko że trzeba powiedzieć, że tej inteligencji u Żydów było, pomimo, że była bidota, dentysta – Żyd, lekarz – Żyd, adwokat – Żyd. Przecież to inteligencja, oni więcej ...

E.W. – A pamięta pan jakieś nazwiska właśnie tych ludzi?

Z.P. – Nazwiska? Dentysta – Lusztman, to pamiętam, był Lusztman, bo nawet jeszcze ja kiedyś chodziłem do tego do Trąbki, tego felczera tam, ja miałem te czyraki i tam przyszła Żydówka i z tem z gwiazdą on przyjechał, ale to za okupacji było, nie? I mówi tam ten syn tego, tego, mówi: „tato ciebie nie było, Lusztmanowa tu była”. A z tych adwokatów polskie nazwiska niektórzy mieli. Zieliński taki adwokat, on przechrzcił się..., O! - Józio Zieliński. Ale to nos ten od razu... . Ale ten, to normalnie po wyzwoleniu, bo się przechował. W kościele u Kapucynów na każdej mszy obowiązkowo był, to przechrzta – Józio Zieliński – adwokat. Teraz który? Tych lekarzy to trudno mi sobie przypomnąć.

E.W. – A rabinem pamięta pan, kto był?

Z.P. – Rabina to trudno było zobaczyć, kiedyś tak sobie przelatał z jednej uliczki do drugiej, ale można powiedzieć, że z bramy do bramy, to tak jakby go ktoś gonił w takim czarnym błyszczącym tym płaszczu, taki owinięty na ten, i mówił: „Rabin poleciał”

E.W. – A na głowie też jarmułka?

Z.P. – No był całkiem zatego, że nie można było się przyjrzeć, oni się nie... (E.W. – Czyli nie ujawniali się, tak?) nie uzewnętrzniali się tak. Oni po cywilnemu chodzili normalnie, jak rabin, to nawet nie wiedział, tylko, że z kolei proszę pani, to ja się już doczytałem u nich tam była tak zwana, tytuł był nie „Fenomen”, nie „Fenomen”, tylko... jak to się nazywa ? Dlaczego Żydzi przewyższali tych nie Żydów ? Bo u nich nie ma celibatu i dobierali na rabina, to oni najmądrzejszego, znaczy najbardziej inteligentnego z tego swojego towarzystwa. Z kolei kojarzyli znów z rodów jakich? na żonę z jakiegoś, który się wyróżnia i z kolei ta ich rasa to się uszlachetniała, o! A u nas odwrotnie. No weźmy jak na duchowny, jak nie jeden to w zasadzie może do innego zawodu nie nadaje się, to on jest na księży, z kolei nawet żeby był najmądrzejszy, potomstwa on żadnego nie ma, bo celibat bo, bo... (E.W. – no właśnie) o właśnie i to jest….

E.W. – Czyli w sumie dobrze myśleli

Z.P. – I to jest tak, nie, to był poważny artykuł nawet gdzieś on tam leży, bo ja takich rzeczy nie drę i właśnie, dlaczego, dlaczego Żydzi panują nad nie Żydami i to jest prawda niestety. A druga rzecz weźmy w naszej polskiej kulturze i przedwojennej ilu Żydów było przecież, oni tu dużo wnieśli przecież. W piśmiennictwie przecież Słonimski - poeta Żyd, teraz ten, ten, ten... „Lokomotywa” (E.W. – Tuwim) Julian Tuwim - Żyd przecież, tak to trudno człowiek sklerozę ma to cały ten... Teraz ten, ta szkoła Gebethnera i Wolfa inżynierów szkoli, też żydowska, też Żyd szkołę założył. A fabryki, młyny wszystko. Żydzi pierwsi do tego, tak!

E.W. – Czyli mają głowę do interesów

Z.P. – I nas proszę panią i to jest prawda, że każdy Żydek prowincjonalny, to przynajmniej, przynajmniej dwoma, trzema językami obcemi władał, a u nas no no w zasadzie. Jedynie polski, w dodatku oni się asymilowali, tak, że nie pozwalali nie mieszali się, tak, że bardzo mało Polaków żeby po żydowsku, żydowski język znali. No ten, jak z poboku ci, co więcej tam mieszkali, to cokolwiek tam poderwał, ale żeby tam jakoś biegle mówił, tak jak tam no no, to nie. A oni wszystko przecież. Taki Żydek przecież był, jeśli chodzi o to prześladowanie i nawiążę do tego, znaczy do tych reguł, znaczy tej dyscypliny, znaczy do jedzenia dajmy na to zachowania. To u nas przecież, to nawet już religia nakazuje, że dyspensa służy, że w piątek w razie czegoś, czy nie masz, czy nie stać cię, to już dozwolone było. Oni kategorycznie u nich przestrzegali. I jaka sytuacja: był taki krawiec wysiedlony z Mławy, ich przerzucali tak za okupacji, a to już jest proszę pani, to jest zaznaczam, że to za okupacji było, kiedy jeszcze ich nie pozamykali w tych gettach, kiedy wolno było jeno, ale to tak u nas maszyna była to jeszcze to po ojcu, on wyreperował te maszyne normalnie, bo tam były takie no, zresztą słabo uszkodzona, w każdym razie on tam doczyścił czy coś i ona była sprawna. No i tak starzyznę się, bo innych nie było, to pruło się i na odwrót coś tego i to się szyło. I tak nam uszył sąsiad przyszył, czy coś przecież. Jeden Żyd to tu mieszkał, tu z nami jadł normalnie tak, tak jak w rodzinie. I coś, jaka sytuacja: przychodził - a najgorzej chodzi o jedzenie, pomimo że to okupacja, było krucho z jedzeniem, ale cośkolwiek jeszcze tam jakieś pare skwarki, czy coś to przecież, bo to siostra, bo mama nie żyła, ugotowała, jeszcze się okrasiło tym, no i kurcze, przecież ten Żydek musi też jeść nie? - To on wszystko jadł, ale broń Boże, wszystko jadł, co ten, ale broń Boże, żeby tego, żeby tego skwarka nie było. Widzi pani, jaki tego. To on no z mlekiem, a jak nie ma mleka, to on mówi „bez mleka w ogóle” i taka sytuacja.

Ale jaki, jaki był ten znów, znów znaczy wiadomości w szkole. On mógł być trzy, cztery lata starszy ode mnie, młody Żydek - i my przecież, jak mówię, że ja tam trójki nie miał w szkole, no i to przecież w czytaniu, te książki wszystkie. Pani myśli, że którąś może tego, że mogłem go zagiąć? Wszystkie, on wszystkie czytał. Wszystkie książki. On tam Trylogię przecież, co tam Żeromskiego, on wszystkie znał prawie, tak skubany.

No, czyli i nic dziwnego. A jaka sytuacja, bo tak z niemi kontakty były, bo tak: czy kupić coś czy coś, to wszystko no z Żydami. W zasadzie nasz handel to był nijaki przed wojną, co tam gadać, rzemiosło to samo. I tam był nawet taki problem, że jak ci Niemcy zaczęli ich likwidować, to wszyscy się bali co będzie, bo tak: nie będzie Żyda, nie będzie w karafce, nie będzie czapnika, bo tak czapnika ani jednego nie było Polaka. Żydzi wszystko, to samo inne te zawody, krawce - to samo przecie tego, co będzie? No, bo później poderwali, czyli od razu po wyzwoleniu, jak ich zlikwidowali, to krawcy to byli niestety na wagę złota. To już byli wielce się tego..., i fortuny niektórzy... Krawiec to już był niestety gość, gość przy pieniądzach.

Tak, że oni, że ta inteligencja, że to mieli wszystko opanowane to i nic dziwnego.

E.W. – Jak wyglądała w tamtych czasach msza katolicka, to już pan mówił o tym. Czy w parafii istniał chór? Jeśli tak, to kto do niego należał?

Z.P. – O chóry, o proszę pani, chóry, chóry to trzeba przyznać, że chóry to …u Kapucynów u Kapucynów nie było chóru jak pamiętam. Chór powstał dopiero w czasie okupacji…Do wojny u Kapucynów tylko organista był, tylko był tam, ale chóru takiego nie było. Za okupacji był taki Mucharski i ja się doczytałem dopiero, że on gdzieś przybysz, gdzieś czy z Łomży, czy skądś i jeszcze wtedy już nie było z młodzieży dorosłej, tylko tak, czyli takie absolwenci po szkole podstawowej. Pamiętam te takie Maryjne pieśni. Bo trzeba powiedzieć, że nie wszystko wolno było za okupacji śpiewać. Nie wolno było „Serdeczna Matko”, „Boże coś, Polskę” ,tych w ogóle melodii, tylko inne w ogóle, aby nie te, to tak dlatego. Po wyzwoleniu już się rozwinął, bo po wyzwoleniu to już ciotka nawet ta, też do tego chóru należała, taki jak on się nazywał ? Maluga, tylko jak jego imię?... On już nie żyje

E.W. – To on prowadził chór tak??

Z.P. – Tak. U Kapucynów tak długo prowadził ten chór i dość ładnie było, bo to wie pani po łacinie, czyli bardziej, bardziej uroczyście jak teraz, bo jak popadło na rezurekcje czy na pasterke po łacinie, to coś wspaniałego i to na głosy tych przecież to to. U fary nazywał się organista Maliszewski ooo! To tamten chór to wyróżniał się, chór występował przeważnie przed sumą. Suma trwała łącznie z tem półtory godziny i te do ofiarowania, no to tam w ogóle to wstęp introjdine to śpiew gloria, ooo! Gloria, na głosy no to coś,coś wspaniałego trzeba powiedzieć. Nie, to to jest niepowtarzalne. Tam późnij po... a ja nie wiem, dlaczego, po tem w zasadzie już po tem drugiem soborze jakoś weszły te te... i tedy już w narodowym języku, jakoś tego czasu brak. W ogóle tak te msze są zorganizowane, że nie ma miejsca nawet na ten, na te śpiewy. Ale trzeba powiedzieć, że tam no, ale to już i w dodatku do chóru należyć to była pewna satysfakcja, no wyróżnienie, że do chóru należy. No to już tam byle kto nie tego (E.W. – nie mógł być) to oczywiście trochę musiał tej inteligencji posiadać, bo to wszystko i nuty i głosy no tak że, że to już ta młodzież to taka można powiedzieć tak, jak jakaś organizacja, jak jakieś tego... . Bo to punktualnie przecież trza było pójść, zgłosić przecież i to nie tylko proszę pani, tylko tu - w każdym kościele.

Bo kiedyś trafiłem, szedłem tam z Rudki Kijańskiej, bo akurat przed mszą kiedy msza miała się odbyć, ta suma akurat w Sernikach się zaczynała. No ja przecież Żydem nie byłem, mówię zajdę z ciekawości na mszę oczywiście. Akurat też chór wystąpił, no tak samo o ho, ho!

W Kamionce taki chór był. Kamionka wyróżniała się proszę pani w kolędach, to tam taki był chór do kolęd, że tam normalnie nawet z miasta przyjeżdżali, z Lublina czy cóś, na te występy chóralne do Kamionki. Ci organiści to był Groszek organista w Kamionce, tu Maliszewski, w Firleju to nie pamiętam.

Ale jaka rzecz: kiedyś był na kursie tym strażackim, w Lubartowie no i wolny czas dawaj go śpiewać i w towarzystwo, bo nas tam było ze trzydziestu. Szybko się pozbierali ci, co tam gdzieś z Sernik, z Firleja, ho! Ci umią, umią. No i od razu na miejscu stworzyć chór z tych, z tych uczestników chórów tych wiejskich, taka sytuacja. Ja mówię tak, to co innego, nie tak jak my byli. No faktycznie my to tylko, co nauczyciel prawda na skrzypcach taki instrument był i tyle wszystkiego, a oni tam bez przerwy ćwiczyli, bez przerwy ćwiczyli tak, że..

E.W.- Na wysokim poziomie.

Z.P.- Bo to był nacisk na chóry, na chóry był nacisk naprawdę i to nie tylko …no zależy, bo tak chór katedralny, no to inteligencja, bo to muzycy przecież tacy, którzy po szkołach no to się wyróżniali, ale na wsiach no to niestety też ci organiści mieli te trochy tego talentu, żeby zorganizować.

E.W. – A czy na przykład w żydowskiej bożnicy czy słyszało się czasami jakieś odgłosy?

Z.P. – Ja nie! to tam tego u Żydów, to tylko gwar taki, a skąd. śpiewu to nie. Od razu, to tam że bezpośrednio na to nie wchodziliśmy tam, bo to wejścia były, że na tem można było, ale tam się nikt nie mieszał, tylko wszyscy, każdy mówili, „tam jeden gwar – mówi - tam jeden drugiego nie zrozumiał”.

Wiadomo w obcym języku przecież, bełkot taki. Tylko, że Żydzi to znaczy oni, jak Niemcy weszli, to oni się łatwo porozumiewali z Niemcami, ale to dlatego, że Żydzi dwoma językami władali- jidisz i ten... i jak to się ten drugi, ten język ich...- hebrajski.

E.W. – A jeszcze takie szczegółowe pytania. Czy pamięta pan gdzie można było kupić żywność, lody, tkaniny, narzędzia a gdzie swoją siedzibę miały warsztaty rzemieślnicze? Stolarz, ślusarz, szklarz, fryzjer, krawiec, jubiler, kamieniarz, grabarz, piekarz, cukiernik itp., Kto był właścicielem sklepu, a kto zajmował się rzemiosłem??

Z.P. – No to już w zasadzie, też w większości Żydzi, tak, byli. Były przecież piekarnie i polskie, piekarnie żydowskie, ale więcej żydowskich było. No takich cukierniczych sklepów to ja tam nie pamiętam takich specjalnych, to nie mogę tego. Cukiernia, cukiernia nie wiem Mitrus podobnież , ale to nie, nie powiem, że tego, to on w rynku mieszkał. No, ale to nie tam, bo tam bilard był taki też taki rozrywkowy taki, (E.W. – Tak był bilard??) bilard oczywiście, a tam sobie taka ta pół śmietanka lubartowska zachodzili na tego i te kule.

E.W. – A to przy jakiejś kawiarni działało?

Z.P. – A on tak, była była i tak prawda u stryja ty naszej sąsiadki to był właściciel. To na niektórych śmialim: „w bilard przegrał”

E.W. – A pamięta pan w środku jak to wyglądało, był pan tam w środku?

Z.P. – Nie, to znaczy nieczem się tyle ile tyle ile, co kiedy później to niczym się to nie wyróżniało. Cokolwiek, cokolwiek musiało jakoś dekoracji być, czy jakiś , czy coś przecież i ten bilard, jakieś krzesełko, trochę takie lepsze. Ale, że takie specjalne jak teraz lokale, czy tam gdzieś w większej aglomeracji to nie, no gdzie to to takie…

E.W. – I ściany białe raczej, bo jestem ciekawa tych ścian też. Czy kolory na ścianach bywały?

Z.P. – A nie, nie nic tam (E.W. – Raczej na biało?) tak, jak mówię, tylko jakiś obraz, coś tego takiego, jeleń, nie jeleń, tam jakieś zwierzę, no bo…

E.W. – A czy lody pamięta pan może?

Z.P. – A no oczywiście, lody to tylko kręcone były. Każdy robił, nie było fabrycznych, tam każdy lody, lody to można, no można przecie. Poderwali nawet, że to, to bardzo szybko poderwali, bo kto wie czy nie ma przepisów w tej książce, zdaje się w jakiejś ten przepis był na te lody. Ale to lody, tylko z tem, o i tegośmy nie mówili, bo jeżeli chodzi o mleczarnie chłodzenie, przecież widzi pani, nie było światła, nie było chłodziarek i przecież mleko, musiał się wszystko lodem naturalnym, ale teraz widzi pani, jak ludzie potrafili w czasie lata i lód był, lód do lodu dożył…

E.W. – No i w jaki sposób to robiono?

Z.P. – W trocie (E.W. – W trocie?) w trocie, tylko z tem, że w tej chwili to nawet i tego lodu by nie zrobił. Wie pani, dlaczego? Bo i wody nie ma. A wtedy były sadzawki takie, w dziurze zbiorniki wodne. Mrozy były, lód tafla taka, 30-40 cm, 30 to nie ma mowy, zawsze 30 grubości, taka tafla. Piłami rżnęli takie te kostki, bo to chodziło, żeby..., ale kto tam rękawice miał. Ja tam rękawic nie używałem, tego…I na wozy układali tafle koło tafli, tafle koło tafli i wszystko późni trotem było zasypane. I tak brał ile trzeba lodu, w dodatku lód się przecie rozpuszczał, no to jak się rozpuścił, to znowu przynosił tafle lodu i tylko odgarnął ten trot, ustuknął tam tego do takiego no kadzia, myśmy to nazywali kadziami. Te znaczy zbiorniki, co ze śmietano były, to były w takich kadziach i tem lodem obłożone. Jak się rozpuścił, no to wodę wypuścił i tego lodu znowu przyniósł. I ten lód od lodu do lodu doleżał. Ja sam żem lód rżnął, ale za okupacji, no, bo już wtedy byłem przecie już dorosły, jak ta mleczarnia, bo to już zlikwidowali naszo, a w Lubartowie, a tam też jeszcze chłodziarek nie mieli ta mleczarnia lubartowska (E.W.- I też takim sposobem?) Też! Normalnie na tych pastwiskach jak myśmy nazywali za parkiem, tam takie tam były zbiorniki tego. Piłami jedni wozili, a my żeśmy rżnęli, cały boży dzień żem żnął, tam tego układali, to i gołemi rękami. Na razie to zimne, a później się to i ciepło było, i w palce nic ci nie było, nie tego.

E.W.- I do lata przetrwały te kostki?

Z.P.- Całe lato w trocie były, przecież! To nie ma mowy. Jak mówię od starego do nowego musiały być. A te lody, jeżeli wracając, te spożywcze, no też były owocowe tam z sokami ano malinowe i inne. Ale to te sodówki, to był większy już rozum dosłownie, tu tak a więc ileż tej sodówki, to ta sodówka, to pomieszczenie 2 metry 3 i już cała sodówka. No i tam prawda syfon, to już takie mosiężne syfony z wodą sodową, to już te syfony to modne były tam.

No i te lody w bańce bez przerwy musiał mieszać tam, żeby one się nie rozpuściły. No to żeby dłużej było, to solą, posolone to przecież. No to haj, normalnie to ci lodziarze to lód kupowali u tych, bo byli goście, co sobie lodu narżnęli. Nawet nie wiem, czy kto wie, w których przepisach powinno być w podręczniku jak przechowywać lód do celów spożywczych, bo niektóre rzeczy… lodówek nie było, kto lodówki? To żeby to jakoś produkt nie zepsuł się, to trzeba ochłodzić. To było nawet i w ten sposób. Tak że... . A to nie ma mowy, on obsypany, taka warstwa, nie trzeba dużo, tyle grubości trotu żeby było. Nasypany będzie i będzie i to przecież trot, a to trot z tartaku przywozili i był. Potrafili ludzie potrafili i tego.

E.W.- A niech mi pan powie, jak meble na przykład, no na wsi to podejrzewam, że robili ludzie sami te meble, a czy jakieś zakłady stolarskie w Lubartowie były?

Z.P.- Nie, nie specjalnie, to tych stolarzów w Lubartowie to ile? Pikula był jeden, Bełczącki był drugi, no był stolarz, to tych, co znałem. A i stolarze i Żydzi byli, też robili stolarki. Chodzili i na wieś. A szklarze to Żydzi byli. Szklarza Polaka nie było. Tak on szkła to normalnie na taczce, takie kilka szyb i jechał z Lubartowa i „Ściekło, ściekło, ściekło !” zawsze tak, nie szkło, tylko ściekło. Tak i mi szybę wprawiał, ale jakie i okna na wsi były: szybka 20 na 20 i przecież to takie, takich nie było. Tu w szkole był Żyd taki, Cmajek się nazywał, szklarz, no tych okien to było półtora na półtora te okna duże, nie ten, co będzie tylko jeszcze stary ten budynek, co będą budowali, te duże okna. No i ten kitował, to my... przecież plastelina była używana w szkole, to my... ten szybkę wykręcił, to my urywali „Idźta do cholery”- mówi.

E.W.- A jak to było z fryzjerem. Czy, no ludność podejrzewam ze wsi to raczej do fryzjera nie chodziła? Czy był jakiś fryzjer tutaj np. na wsi?

Z.P.- Na wsi fryzjer..., w ogóle był, u nas nie było. Dziewczyny już modne te ondulacje, to już chodziły do miasta. No chłopaki też, jak chciał, żeby lepiej wyglądał, no to do fryzjera poszedł, no kawalerka. Ale tak jak mówię, jeszcze gdzieś któryś maszynkę miał, to taka maszynka niestety, to było w zasadzie to podcięcie czy ścięcie włosów, to cała szkoła w podstawowej, to na gołego, tam nikt włosów nie miał, taa. Wszystko na zero było w szkole. Taka była sytuacja, że była szkolna maszynka i któryś tam, ktoś kierownik szkoły kupił, któryś włosy dłuższe miał. No to, który sprytniejszy chłopak, to już podcinał, no to już była szkolna maszynka służbowa tak. A już ta taka kawalerka taka, że średniej jakości, noto jeden drugiego podcinał, było parę takich gości, który maszynke miał, no i tam podciął tam, ale specjalnie, że mu tam skrócał włosy, czy coś, tylko żeby tam szyi, w ło ten sposób. Ale, ale tylko to te, te właśnie takie ścięcie włosów jak popadło, to za pokutę ksiądz zadał, żeby ściąć włosy. Tak więc szczypało jak licho, bo jak on tam może pilnikiem ostrzył, czy coś, tą maszynkę. Boże! nieraz ojciec wysłał: „idź do tego” ,no to trzeba było nogami, bo cię szorowało jak licho. (E.W.- Tępa?). No tak, szarpie, przecie wiadomo. Tylko ręcznie to ci fryzjerzy trzeba powiedzieć, że się opracowali. Bo to bez przerwy on te maszynke trzeba było robić. Dopiero jak te elektryczne nastały, no to pany, a tak to wszystko maszynką.

Brzytew raz raz ostrzą i przy ten tego, u mnie gdzieś tam jeszcze leży.

E.W.- No mój dziadzio miał pamiętam i ostrzył na pasku od spodni.

Z.P.- Tak, to się najpierw na marmurku, na marmurku, a później na pasku i ono musi włosy one mają, żeby dmuchnąć, i musi ściąć, to wtedy dopiero golił.

E.W.- A czy jubiler był w Lubartowie?

Z.P.- Specjalnego sklepu to nie pamiętam żeby był. A krawców, było kilku, ale w zasadzie, kilku było Polaków, było kilku Polaków, ale to na palcach można, dobrych krawców tego, to wyróżniali. A Żydów to to…

E.W.- A czy na przykład sklepy z ubraniami, gotowymi były?

Z.P.- Z ubraniami?

E.W.- Czy przywożono na przykład gotowe ubrania?

Z.P.- Specjalnych sklepów z ubraniami, to w zasadzie... Filipowicz, jeden taki żeby sklep był z ubraniami, Małyska Konstanty, no tego naszych sąsiadów stryjo, on umarł później, to już tak, już gotowy płaszcz, czy garnitur mieli taki, to dwa, a tu w rynku to nie wiem czy tego ... Aha, bo Marzęda był, ale to on znów materiały, takie gotowe, ale czy gotowe /ubrania/ to nie pamiętam. Ale materiały, znaczy no łokciowe nazywały się, materiały łokciowe. Przecie tkaniny na miary, znaczy te na bieżąco tak o, było kilka tych sklepów. A to wszystko przeważnie żydowskie. Tylko Żyd to tak: konkurowali ceny konkurowali z jakością. U nich zawsze było taniej, ale zawsze w gorszej jakości (E.W.- Tak?). Tak.

Żyd to nawet jak wracając jeszcze do zeszytu, jak żeśmy kupowali. Było wziąć u Bracława u Polaka zeszyt, tu cztery i pół grosze i tu cztery i pół grosze, no niestety tamten u Bracława dużo lepszy był. W hurcie cztery i pół grosza zeszyt o taki szesnasto kartkowy kosztował, a już w detalu już zara, ile mówiłem?... siedem o! czyli półtorej był ten. A brulion piętnaście, to już taki czterdziestu kartkowy, to już brulion tzw. studencki, to 15 groszy.

E.W.- A kamieniarze, czy był jakiś zakład kamieniarski?

Z.P.- Specjalnego kamienia... . Był, był Wysocki na Cmentarnej i obecnie, który jest to jest przecie wnuk Bo ja tak ten ten, co to jeszcze, tylko nie wiem czy on żyje, bo on na pylicę chory był ten wnuk, znaczy on nam robił też na grób, te tablice tam malował i ja rozmawiał, bo mówię, tego starego... „a mój to dziadek i ja się od dziadka nauczyłem”, to on tego właśnie kuł i te takie tam było kilka rzeźb.

To Wysocki, to był Wysocki. Wysockich było tu kilka nazwisk w Lubartowie. Kilka, bo był jeden nawet bo on z wojny jak wrócił tylko którego Wysockiego, to nie wiem, ale Wysocki on gdzieś na zagrodach był, no bo Wysocki ,bo chyba Wysocki był i krawiec o, ale to już na zagrodach.

Bo do jakiegoś czasu Zagrody były całkiem nie miasto, tylko Zagrody się nazywały. Za pałacem to już były Zagrody. Tak, bo w zasadzie to tam każdy jeden to pola miał, każdy jeden miał gospodarke, zwierzyny i ten tego, tylko że ta ulica jedna była

E.W.-Ludzie zamawiali nagrobki kamienne?

Z.P.- A kto? kogo było stać?

E.W.- Z piaskowca chyba tam kilka jest.

Z.P.- Kilka, te stare to sam widziałem, to u niego na podwórzu tam pukał przecie faktycznie, że pukał tam te rzeźby robił. No i tam kilka, ale to wie pani, kogo nie wiem, z tych potomków zapytacie, który jego roboty, ale ładnych kilkanaście, to było takich wie pani tych, tych rzeźbionych.

Bo jeśli chodzi, ale to nie rzeźba, tylko ja ci pokażę ten pomnik legionistów, co tam na jednym z tych, która równolegle biegnie z tu Szaniawskiego, to ten czerwony taki ten. To ja byłem, akurat byliśmy w szkole tam na uroczystości jak ich poświęcali i odsłaniali ten pomnik, tam tego taka ściana ta. Jak w szkole, tylko nie pamiętam, w którym... szósty, ale to jeszcze chyba w piąty klasie byłem jak żeśmy, to wtedy dużo szkół było i te miejscowe i dalsze tam, ale to tylko piechotką się chodziło. A tak z takich więcy kamieniarzy, to tu nie było. No i to raczy to to betoniator na to te kamieniarstwo, bo to trzeba tak nazwać, to dopiero parę lat jak się rozwinęło momentalnie. O tera gdzieś dopiero dziesięć lat temu dopiero się zaczęło. No teraz już więcyj tych granitów tych nowobogackich trochy jest tych ludzi.

E.W.- A niech mi pan jeszcze powie, czy istniał przy kościele grabarz jakiś, który właśnie?

Z.P.-Grabarz taki w Lubartowie, to nawet tak można powiedzieć, że to przechodziło z dziada na…z ojca na syna. To był Karasiński grabarz i ten Karasiński to był długo, długo nawet Karasiński to...

E.W.- Przed wojną tak, przed wojną jeszcze?

Z.P.- Tak. Później jego syn, jego syn to przejął. On to długo, on gdzieś, do którego do siedemdziesiątego, do siedemdziesiątego roku to znaczy XX wieku jeszcze ten Karasiński urzędował a później ktoś, to już później, to już Soch, to on z Lisowa pochodził i coś tam już... A ten jak nastał Tokarzewski, to już tych grabarzy, to już to tak przemieszał, tak no, bo grabarze to oni tam tak można powiedzieć, że taki monopol…a później już Tokarzewski już ciął to ile już ja widział, jak tylko po pogrzebach znaczy na swoich a raczy na czyich to widzi się kto, to ile on przerzucił tego.

E.W.- A niech mi pan powie jeszcze tak z ciekawości zapytam o pogrzeb, czy zawsze niesiono na ramionach zmarłego, czy wozem na przykład zdarzało się, że wieziono?

Z.P.- Tak. Na wozie to ja pani powiem, wtedy jak tyfus panował, ale ja nie widziałem tylko na wozie przewozili. Bo tak trzeba powiedzieć, że nie miał kto, bo tak pierw były takie wypadki że normalnie strach było pójść do tego, że sama rodzina…nie miał kto pogrzebać i w dodatku tak było, no to też było podyktowane jakoś ja nie wiem, jak bidniejszy czy coś, no to a w dodatku nie udzielał się z ludźmi, czy coś, jakoś tam był ograniczony w kontaktach tak z sąsiadami czy coś, to te pogrzeby takie były po prostu, że po kilka osób zaledwie. Ja sam byłem na ty ty Szczygłowy ty, co Janerka ojciec. To akurat tak wypadło, że jej ojciec po naszym umarł. To my żeśmy dosłownie w Kamionce tam tego on był pogrzebany, bo to już na terenie parafii Kamionka a tam dość daleko na cmentarz, bardzo daleko. To my żeśmy tylko tak z lewego i mieniali na ramionach. Prawie, to we czterech my jedno trumne zanieśli.

E.W.- Mały pogrzeb po prostu był.

Z.P.- Mało ludzi było w ogóle, bo taki to był jakiś człowiek taki słabo rozwinięty intelektualni, taki nie wiem jakiś niewyrobiony nic, no i tak ludzie się uprzedzili do niego. Tylko, że jeszcze, co było w tym kościele? Bo w tej chwili, jak wie pani różnicy nie ma: katafalek jak mówie czy bogaty, czy jaki jednakowa wysokość a wtedy tak: ćwierć katafelu, pół katafelu, stopnie, a już cały katafalk to już cztery były, wysoko to już jak najdroży kosztowało, a jak…

E.W.- Aha, czyli to było uzależnione od statusu społecznego.

Z.P.- Tak. To już cenę wyznaczał ksiądz, wyznaczał(E.W.-O proszę) Tak toż właśnie to. Za okupacji przed wojną to ten Partyka, to już takim administratorem był, podyktował od razu tak i tak tyle kosztował.

E.W.- Można sobie było wybrać pięterko!

Z.P.- A jak nie, to tylko na takim ćwierć katafelu, prawie, że na posadzce. Taka sytuacja i oświetlenie też: tyle świec, tyle świec a świece też były liczone. Za pieniądze się tego.

E.W.- A na przykład jak wyglądał... nie wystrój grobu może, tylko, co przynoszono na groby, bo teraz są wieńce są jakieś kwiaty. Jak to było kiedyś?

Z.P.- Nie! A co tam. Na groby to jedlina i wieńce. A tak, żeby tak jak dziś kwiatami sypią, każdy idzie z wiązanką, nie było tego. Nie było i kwiaciarni a kwiatu i też nie było. Jak do wojny, to ogrodnik w Lubartowie był Kwapiszewski, on teraz zabudowany, on był tam mniej więcej za tem, akurat za tem PKO tam w takiej uliczce tam miał ogród. I drugi był, ale to już tego... drugi był ogród, ale to nie ogrodnik, on taki od... ale to nie tylko ten kwiaciarz taki, bo ci to byli raczej... takie mieli te krzewy, szkółkarstwo mieli, ale Kwapiszewski tylko tego. Ale to u niego, to co za wybór, co za wybór tam? Tak, że tu w ogóle z ogrodnictwem, to słabiutko było w Lubartowie. Bo jeśli chodzi o szkółkarstwo, no to znów ten Michalak ,to przybysz. On z Kocka przyszedł, ale on najpierw szkółkarstwo rozwinął, szkółkarstwo i on wydzierżawił w urzędzie miejskim w parku szkółki miał, a mieszkał w tych jak to się nazywa ta oranżeria czy coś w tem tam mieszkał. Takie te oficynki zamieszkał. No i tam całe te użytkował, to ile mu tam potrzebno było, to ten. Ale to ten dopiero tylko, że przed wojną i w wojnę zaczął robić. A wojna przeszła on z początku i w czasie okupacji to i tak było, że on normalnie wódką handlował ten ogrodnik. Wszystkiego się czepiał.

On z Kocka przyszedł a tam we dworze w Kocku ogrodnikiem był. Tylko to był gość przedsiębiorczy i szkółki nasadził on przecież parę setek no tak 300 tys. wypuszczał drzewek, a wtedy modne były jeszcze te pienne. A w ogóle to sadownictwo nie było jeszcze rozwinięte, on prawie cały powiat zapomógł w te te. A dopiero później przy końcu to gdzieś oj, ale to może w 60-tym którym roku dopiero te szklarnie, co to teraz Kozłowski tam, bo teraz to brat urzęduje w ty szklarni na Szaniawskiego nie Powst.W-wy, bo to zniszczone. Wtedy dopiero na goździki się nastawiał Michalak dopiero, bo do tej pory to szkółkarstwo prowadził.

E.W.- Pan wszystko wie. Gdzie znajdowały się siedziby władz miejskich, gminnych, powiatowych?

Z.P.- Gdzie się odbywały?

E.W.- Gdzie się znajdowały? Już pan mówił część, ale…

Z.P.- Magistrat to się znajdował w tym miejscu, co teraz parking zrobili przy urzędzie gminy, co tu akurat parking jest, bo cały ten magistracki budynek to był drewniany budynek tylko tam było więcej pomieszczeń i tych tego. To tu te magistraty. Powiatowe, powiatowe te to tu do wojny jeszcze w dzierżawe u Kapucynów powiat. Tylko, że nie było jeszcze tam tyle pracowników, co obecnie w powiecie. A później to zrobili tutaj ten na lewo jak ten PKO a teraz to już wiadomo w pałacu, powiat w pałacu.

E.W.- A czy pamięta pan, kto był burmistrzem, wójtem, starostą?

Z.P.- Burmistrzem, starostą. Ilcewicza to tylko tyle, co tego tego wiem zamordowali w okupacji. To tyle, co widziałem go na tak uroczystościach, dajmy na to na trybunie, jak stał.

E.W.- Czy to był burmistrz? Przepraszam.

Z.P.- To był starosta. Burmistrza nie znałem żadnego.

E.W.- A czy pana zdaniem dobrze sprawował swój urząd?

Z.P.- Proszę?

E.W.- Czy dobrze sprawował swój urząd, pana zdaniem czy nie pamięta pan już?

Z.P.- No czy ja, w zasadzie a co wtedy miałem... ja wiem nie tak jak dziś, co się ze starostą osobiście znam, czy z wójtem przecież. To nie problem, a wtedy, co tam. Ojciec to tam mógł, bo jak sołtysem był, to mógł tego, ojciec miał do czynienia, bo nawet z, wieloma bo jeszcze jak tylko w tej chwili do historii należy Krauze taki, co to był starostą, ten, który tu Skrobów ten pobudował, szosę pobudował no to podobnież, że pochodzenie jakieś niemieckie, no to ojciec, bo to nieraz mieli takie urzędowe takie spory, tam prawda jakieś takie, jak sołtysem był jakąś sprawę, no to tak, ale ja jeszcze wtedy z nimi…Wójtów to znałem wszystkich tych naszych. A z kolei, bo myśmy do Kamionki należeli długi czas myśmy do Kamionki należeli. No to tych wszystkich wójtów przed wojną, no to jeszcze Kozieł , Leon chyba Kozieł a późni to był już po wyzwoleniu chyba Nadulski a po Nadulskiem to znów przemianowali na przewodniczących, bo już później przewodniczący, przewodniczący a już później to byli naczelnikami, bo tak tak tego zmieniali.

E.W.- A czy to były postacie powszechnie poważane,które miały szacunek u ludzi? (Z.P.- Ta administracja?). Tak.

Z.P.- Tak Trzeba powiedzieć, że ja nawet jak na zebraniu, walne, sprawozdawcze , to zawsze podkreślam to, że niestety jak wójt przyjechał, to już tego... . Czy w dodatku, tak było, że proszę pani, nawet o – wieś: sołtys, kierownik szkoły, no to już byli, to to już autorytety były, a wójt nie ma mowy! Też, to się każdy liczył, nie tak jak teraz. Tak samo ksiądz proboszcz no to, że to po kolędzie, wszyscy w ręce, przecież w ręce musieli wycałować. Nie było tak, kto zagapił się to ojciec tam go doprowadził do porządku. To było. Jak mówię, kierownik szkoły był w poszanowaniu, nie tak jak teraz, że kierownik…któryś z nauczycieli to wino z chłopakami sobie pił, no to jak tak.

E.W.- W jakim stanie były przed wojną Lubartowskie zabytki? Pałac Sanguszków, oranżeria, Kościół Św. Anny, klasztor i Kościół Ojców Kapucynów, synagoga, cerkiew i ich otoczenie np. park za pałacem. Czy pamięta pan, w jakim stanie był?

Z.P.- Pałac pamiętam, pałac to tylko z daleka widziałem, pamiętam jak się palił. (E.W. – Tak?) Tak, pożar to pamiętam, jak najbardziej, bo to jedziemy tak, już siostra jeszcze żyje a ten brat nie żyje. Jedziemy do kościoła a pali się, to wiadomo łuna kur…. nic nie widzi, jedziemy wozem, dojeżdżamy na górę, jak to się mówi to ujęcie wody co jest i od razu „ o pałac się pali Sanguszków”. I żeśmy cały czas obserwowali jak straż gasiła i tam zalała. I policja i wszystko, bo tam ludzi dużo i zaraz no, kto, o co chodziło takiego i też już takie gadki były. Ale jedni mówią –„ Żydzi”, drudzy- „ich ten podpalił”, no faktycznie podpalenie było.

A później jak wyszło, to już dłuższa historia, tak jak słyszałem od tych starszych ludzi, którzy się tam obijali koło tego pałacu, że to miało być w ten sposób, że on był w zasadzie użytkowany ... byli jacyś bracia kresowi, czy coś. Taki zakon, taki, no w każdym bądź razie o taki, taki w rozluźnionych regułach, że oni tam no, u nich może i popite było, czy coś tego i oni to administrowali. Z kolei była jakaś fundacja za granicą, która słała pieniądze na remont, przecież na konserwację. Przecież to był zabytek i to może być bliższe prawdy. Słali, słali pieniądze, a ci rzekomo remontowali. Na ostatku po jakimś czasie miałaby ta delegacja przyjechać, zobaczyć jak to wygląda. A tu się nic nie zrobiło.( E.W.- Czyli zatuszować chcieli). Czyli w ten sposób, czyli jak dziś te wie pani, afery te te, co się robi, albo wypadek samochodowy, albo i to prawdopodobnie jest bliższe prawdy. Spalili, no niestety to się tak paliło, że te, bo to modrzewiowe belki było wszystko przecież, że to tak, jak, jak szczypa, jak coś no woguleż można no to tam, bo widziałem jak te, bo to lubartowska straż to się nie umywali, ale lubelskie te straże już zawodowe motopompy były prawda, sadzawka blisko była przecież wody w niej nie brakło, to się normalnie, że nie dało w nic, paliło się jak tego. (E.W. – Nie dało się zagasić?) Nie! wszystko się spaliło.

Tylko, że te te oczodoły, a później dużo dużo tych oficyn, kiedy…to na cegłe normalnie kupowali, handlowali. Ja nie wiem, że to tak było bez opieki i, że to zabytek, nikt nie zajmował się tym, żeby to... . A za okupacji też puste, cały czas tylko oficynka taka była, ona w tej chwili nie istnieje na tem na... z północnej strony. No to tam była mleczarnia, zrobili i tam normalnie z całego powiatu śmietanke przywozili, inne rzeczy, przerabiali te masło tam w tych tych.

A tam zaraz na wschodniej stronie pałacu, na tym pustym placu jeszcze tam była pasieka związku pszczelarskiego. W parku tam było 40 uli, gość ten właśnie ten mistrz prowadził który, ja się u niego uczyłem. I ta pasieka później po wyzwoleniu poszła do Puław i wtedy zaczątek tej pasieki zarodowej, co teraz ta obecna...

4.

Z.P. – I za okupacji nawet i po wyzwoleniu jakiś czas i pasieka nie przeszkadzała, a co by teraz ludzie powiedzieli jakby tak pasiekę w parku postawić.

E.W. – Ha ha, no właśnie.

Z.P. – Za dwie godziny by powywracali. No, jak on mówi /wnuk/ w Berlinie przecież on mógł stawiać pięćset uli w parkach, w samym Berlinie, no i na mapie on może pani pokazać. I jaka jest sytuacja? - dziki po parku chodzą. Ha, ha! w Berlinie. Musieli pilnować żeby, mówił, do pasieki nie, nie tego… . Taka sytuacja, pięćset uli przecież normalnie, no bo tam na lipę na początek wiezie, niech pani to sobie wyobrazi, w samym centrum w Berlinie

E.W. – Jak wyglądał park przed wojną, czy był zadbany?

Z.P. – A nie! (E.W. – Chaszcze). Nie!. Był drzewostan, był stary drzewostan, dużo przehandlowali, bo jesiony, tam inne rzeczy, to tak kto się dorwał, bo wie pani taki ten rozgardiasz z tych ... z urzędników czy coś, to jakąś okazje znaleźli, tylko że był stary drzewostan. A to wszystko już to ta młodzież to ze starego drzewostanu to bardzo mało. Ale te, które były stare to były takie okazy! Nawet ładne takie. No i wron do jasnej ciasnej już tak. Ja nie wiem, jak tamci mieszkańcy byli tego... przeżyli. To tam jeden, jeden, jeden skrzek, po 30 gniazd na drzewie na tych starych drzewach było tych gawronów.

E.W. – A w którym roku, pamięta pan, w którym roku spalił się ten pałac?

Z.P. – Chyba 34 (E.W. – 34? I to była niedziela?). Tak, tak. To z soboty na niedziele w nocy. To to pamiętam tylko nie wiem czy 34 czy..., to trzeba by w tych książkach, bo te jest tam tego, ale………, ale jak mówię pamiętam ten pożar.

E.W. – No i następne pytanie. Gdzie spotykali się zakochani, a gdzie pijacy? Czy istniały jakieś miejsca spotkań towarzyskich np. kawiarnia w Lubartowie np. Czy pan kojarzy?

Z.P. – Ta,! w Lubartowie no nie! w Lubartowie, to ja nie... . Raczej, że, że już wieczorem to mnie tam nigdy nie było, a tam to troche i dyscypliny było. Do kościoła i z powrotem trzeba było wracać, a żeby tam łazikowanie, czy coś, to trzeba się było ojcu wytłumaczyć. Bo w dodatku, jakie było zajęcie? Przyszedł z kościoła o, trochę się obiadu zjadło - krowy, bo najpierw gęsi, jak jeszcze się do szkoły... pierwsza, druga klasa, to jeszcze gęsi, a później krowy i to takie było zajęcie, taka rozrywka. Tak, że niedziela, no jak ja nieraz tam..., to trzeba się było targować, żeby ktoś te krowy popasł. A jak to.

E.W. – A czy były w Lubartowie miejsca, o których krążyły legendy np. miejsca w jakiś sposób przeklęte lub szczęśliwe? Czy były jakieś?

Z.P. – Oj, to to trudno sobie przypomnieć, ale były, były, bo tu legendy mówili, że tutaj na tym skrzyżowaniu jak to w Nowodworze, jak to leci stara wieś i tu na samym rogu jak ta figura, tam była taka kuźnia, tam też, że tam straszyło, czy coś. A drugie, drugie, że nieraz to i ludzie sobie zmyślali i znowu i byli też tacy, że specjalnie chciał kogoś nastraszyć, to tam w jakieś miejsce tam wchodził, przebierał się (E.W. – Aha, czyli robili sobie żarty takie?).

Był jeden facet, on takie miał w głowie, takie psoty, on tak dokuczał nieraz ludziom, że już ludzie przeklinali. Sam później mówił, jak po jakimś czasie, to już po wyzwoleniu się ożenił i tak, że pieniędzy nie znał, nie? To chyba mówił, że: „za to wszystko, co ja ludziom dokuczyłem...”, ale on to naprawdę, naprawdę. ( E.W. – A on niespełna rozumu był?). Brał płachtę normalnie i tam jak, bo to zawsze przeważnie takie strachy, to mówi, tam gdzieś woda, czy coś, to już mówił, że topielce tam wychodzą, w ten sposób. Płachtę zakładał, słyszał, że tam ktoś przechodzi, szachocze, bo wiadomo tego..., na to wychodził z płachtą, no i wiadomo, ktoś jak zobaczył białe takie, to cugu! Poszedł tylko zaszumiało pomału, a wtedy, bo woda była, to nie jeden zamoczył. Albo łoj!on to to psocił.

Kłóciły się normalnie sąsiedzi. Ażeby drakę zrobić,to niewiele myśląc tam jeden to zrobił w ten sposób: Budowali. Tam jak przy budowie - wiórów troche było, no to normalnie tam się kłócili, to on wieczorem poszedł i tak od tego do sąsiadów tam poszedł, wiórów poprószył- „...ano skur...yny!” , „nie wytłumaczysz teraz” - mówi. Bogu ducha winien i ten nie wiedział, no i się..., za tego się przeklinali, a ten się chodzi śmieje ( E.W. – No proszę), drugiemu znów tam przecie no poszedł do sąsiada, do sąsiada, sianem poprószył i już wojna, no.

To jeszcze o tych pijakach i tego. Tu specjalnych takich nie było miejsc żeby tego, żeby schodziły. Wszystko było ubóstwo. Za co? (E.W. – Ubóstwo?). Tak, tam w zasadzie nie było sklepu znaczy z napojami. W sklepie tym spółdzielczym nie mieli koncesji, tam tylko piwo było. To na piwo to 30 groszy jak pamiętam butelka, to musiał przy kopaniu no to za kopanie no to złotówke, no to na 3 butelek piwa za dzień mógł zarobić, to on przecie myślał żeby jakieś te zrobić prawda coś okrycia, czy coś za to. A tam a jak mieli gdzieś... tu to wiem była jedna babka taka, co tego, trzymała ten alkohol, no to tam po ćwiarteczce coś sobie tam po cichu, ten, ten był przestrzegany. U! jak była policja to niestety likwidowała. O bimbrze nikt nie słyszał ( E.W. – Nie?). Nie ( E.W. – Dopiero po wojnie?). Dopiero za okupacji nastał, tak. No i później ludzie bardziej opanowali technike, bo chodziło o narzędzia, zaczeli te rurki i inne rzeczy, a później doszło do tego, że zaczeli w kociołkach…,tak, że to się rozwinęło.

E.W. – Czyli kiedyś nie było problemu alkoholizmu, teraz tylko?

Z.P. – Nie było, nie było tak, że tam żeby tego pijactwa takich tych tych burd, śpiewów czy czegoś, tego nie było.

E.W. – Czy przed wojną ludzie osiedlali się w Lubartowie czy też uciekali z niego do większych miast? Czy pamięta pan jak to było?

Z.P. – Takiej migracji to nie było wielkiej. Oczywiście, że kto się prawda czy jakieś wykształcenie zdobył jak mówie tu o inteligencji, no to się normalna rzecz, gdzieś wyżej do Lublina. Bardzo dużo emigrowało, ale to sezonowo, bo Lubartów słynął z murarzy. Tu było dużo murarzy tylko, że już Żydów murarzy nie pamiętam (E.W. – Polacy?). To już tu przeważnie... to ciężka robota. Żyd w zasadzie Żyd to oszczędzał się, to oni wyjeżdżali i normalnie i do Warszawy na sezon jechali, bo tam Warszawa stolica to była, rozbudowywana. To dużo wyjeżdżało na ten do Warszawy tych murarzy. To Lubartów słynął z tych murarzy.

E.W. – A gdzie podróżowano najczęściej? Lublin, inne miasta, zagranica? I w jakich celach, zarobkowo czy krajoznawczo?

Z.P. – W zasadzie, ale to już nie za mojej pamięci, tylko jeszcze przede mną. Tylko wiem, że była była …do Ameryki, do Francji wyjeżdżali, ale to tylko można policzyć na palcach tych ludzi.

E.W. – A na stałe wyjeżdżali, czy wracali później?

Z.P. – No w zasadzie prawie, że nie. Ci, co wyjechali to i nie wrócili (E.W. – Zostawali już tam?). Tak. Bo była nawet taka anegdota, bo tu z tego, z sąsiedniej wsi wyjechał do Francji i śmiali się z niego, że- ale tylko miesiąc czasu był - „Pojechał do Francji zapomniał po polsku mówić, francuskiego nie zdążył się nauczyć”, to taka sytuacja. Taki Berej z Annobora mówi: „pojechał do Francji, za czym zapomniał języka po polsku i po francusku nie nauczył i nie wie, po jakiemu wrócić”.

E.W. – A jak wyglądały wzajemne stosunki mieszkańców Lubartowa i okolicznych wsi? Czy istniały jakieś antagonizmy wobec mniejszości etnicznych, Żydzi, Cyganie?

Z.P. – Nie no jak zwykle Żydami to było tyle, że tam Żyd to był „ty Żydzie”, czyli zawsze, on się za to nie gniewał, „ty Żydzie” czy tak czy jak, no to to (E.W. – Bardziej żarty były?). Ta zawsze powiedzenie a takich innych tych tych ani Ukraińców, ani no (E.W. – Nie było?). Nie było. Byli! ale ja dopiero się doczytałem, że byli, z książki (E.W. – Czyli nie zetknął się pan). Normalnie żem wyczytał. A tak żeby on się przyznawał, że tego... .

Byli Rosjanie, nawet u nas mieszkali jedna rodzina. Taka tego wyjechała i tu jakoś się osiedliła u nas mieszkali no, ale ja jeszcze dość mały byłem, bo pamiętam. Później przenieśli się do Annoboru. Już jak żem za okupacji już podrósł, to chodziłem do tej pani, bo to oni Tołstiki się nazywali i Natala. Bardzo uczciwa była tak o, no już wtedy śmy rozmawiali ta o, jako ludzie. No i oni tam poumierali. Bo to było tak, że, że czyli rodzeństwo w każdem razie było: brat, siostra a jedna siostra to tu w Nowodworze umarła.

E.W. – A nie wie pan skąd oni się wzięli tutaj? (Z.P. – A skąd nie wiem). Nie wie pan. A po polsku potrafili mówić?

Z.P. – Jako no! nikt ich nie odróżnił a jaki artysta ten był ten Włodzio proszę pani. To wszystkie teatry, co on grał, to nikt nie spotrafił tak jak on, to on tak z naszemi się kolegował, że on tam ze wszystkiemi tam za pan brat. Jakie on miał uważanie tu Władzio, ho, ho, ho! zawsze wyszykowany w garniturek, on panie w krawacie, wystrzyżony taki inteligent. A to jeszcze, jaka sytuacja była: jak była okupacja i on, przecie tak,że on, robota to mu nie pasowała. I rano wstał on się nigdy nie zrywał i mówił dopiero za okupacji, jak tam Niemcy pogonili, trzeba było uciekać jeszcze przed świtem, to dopiero jak żyje zobaczył jak słońce wschodzi. A tak w życiu nie widział jak wschodzi.

E.W. – Czyli taki artysta był prawdziwy.

Z.P. – Tołstik Włodzimierz. Ale tak przystojny facet i w mowie nic nie odróżnił.

E.W. – I nie założył rodziny?

Z.P. - Ba, nie. Znaliśmy się, dlatego bo za te znaczy te fotografia mnie interesowała. Miałem taki stary taki aparat, znaczy ten jeszcze no to jeszcze tam się te błone nawijało zaledwie tam było 9 sztuk na tej błonie i on gdzieś dorwał ten aparat jakiś tam i przychodził do mnie za okupacji tak, że znaliśmy się. A z tych Ukraińców, tu Ukraińców to dopiero jak mówie, z literatury dowiedział się, że byli, bo w szpitalu przecież Ukrainiec doktor Burko to był Ukrainiec. Skubany to on miał u Niemców wielkie poważanie (E.W. – Tak?) No tak, on się szykował normalnie na tam na jakieś czy gubernatora, czy coś, kształcony. I później jak go tu zabili, zamach na niego był, to Niemcy go przecież do Lwowa zawieźli. On pogrzebany we Lwowie ten Burko lekarz. A później gestapo tak . Ukrainiec Burko był, Ukrainiec jego brat profesor przecież i profesor po wyzwoleniu jego brat rodzony Burko, tylko, że on w wypadku zginął drogowym, gdzieś motorem czy coś, w Lubartowie zginął Burko, tego znam i tego i tego znam, bo jako lekarz tam przecież tego na prześwietlenie czy coś, to mnie tam ze szkoły potem, mama chora na gruźlicę zmarła, to już było obowiązkowo żeby tam na prześwietlenie to i to też przed wojną dopiero ten aparat rentgen ten na kilka lat przed wojną tam zamontowali w szpitalu, tym starym oczywiście jeszcze taka sytuacja. A tych Ukraińców resztę to dopiero się dowiedziałem, że oni w szpitalu byli w służbie tych znaczy pielęgniarki inne Ukraińcy tak byli, ale to się później dowiedziałem. Tak nikt nie wiedział. Oni się skrywali.

E.W. – A czy istniały jakieś przesądy dotyczące przedstawicieli innych niż polska nacji zamieszkujących Lubartów? No nie wiem, żeby się nie zbliżać, czy żeby... no trudno powiedzieć. Jakieś przesądy dotyczące powiedzmy Żydów, Cyganów czy Ukraińców. Czy raczej nie było czegoś takiego? Czy przynosili nieszczęście? Czy jak się zobaczy powiedzmy Żyda w jakiejś sytuacji to jest źle? Czy coś takiego było?

Z.P. – Takich drastycznych nie było, ale to uprzedzenie było „a bo to Żyd, a bo ty te...”, tak, że……..on się różnił i wyglądem i tym, no to już uprzedzenie. Do Cygana to tyle było uprzedzenie, bo to z powodu tych, że te kradzieże, bo oni tymi kradzieżami przecież z tego prawda żyli. To się mówi wierzyć nie można było, to to uprzedzenie było. No do Żyda no, no zależy, to już każdy miał swojego trzeba powiedzieć wója, tego Żyda, to już jednego lubili, drugiego nie lubili. I druga rzecz taka była, że gdyby nie wojna, to proszę pani to wielu ludzi to naprawdę u Żydów siedziało w kieszeni. Bo i tak jak u nas, dopóki tej kasy nie było (E.W. – to pożyczali pieniądze?). Tak, to on przecież, ale Żyd to był Żydem, on procentu wielkiego nie pobierał, ale tak: przychodzi, no to „dzień dobry” , „dzień dobry”, no to Żyd na dobre no to „masz serek, masz tam z kubek śmietany”, no to za to pieniędzy to nie bierze, to on ta raz przychodził, coraz znowu przychodził. Czyli on ten procent to dwa razy wybrał tyle.

Tak samo jak ta teraz Unia od nas, rzekomo ma dać, ale ile tam już tam wzięli. To samo i Żyd i w ten sposób on ten ,on nigdy nie brał, i jak było więcej to już grubsze rzeczy. Ale tak, że wyraźnie, w każdym razie proszę panią, tak jak teraz, antagonizmy o tym holokauście ci Żydzi, to tego w zasadzie. No było w zasadzie Stronnictwo Narodowe, to uprzedzało ich żeby , ale oni tak   gromili, bili jako mówi, że obozy tyle, że tam tam tego nie było. A zresztą ja sam z Żydami już wiesz... w czasie okupacji, te 17 lat czy 16 to już człowiek musiał pracować. To tu Żyd, jeżeli chodzili faktycznie byle coś żeby to przeżyć, to oni przecież coś do sprzedania, czy coś przyszło.

I taki Ślajme się nazywał, z matką a matka to Bajda, Baela ona faktycznie Baela a ten Ślajme. „No Ślajme chodź! będziesz młócił!” No to cepy jemu i młócimy. To przecież ja normalnie jak dołożę tak tak po chłopsku, nie? a Żyd to cap! Cap! No mówi Ślajme, że go tak „bo zawsze to wiejski chłopak – mówi - silniejszy jak miejski”.

E.W. – A czy krążyły jakieś przysłowia, powiedzmy o Żydach, czy o Cyganach, czy o Ukraińcach? Powiedzonka jakieś?

Z.P. – No wie pani trudno, trudno w tej chwili od razu tak tego, to by zebrał. Były przecież no i o Żydach to ta „Nie kupuj u Żyda, bo bida” to ta to było. I słusznie, bo to przecież to było to ja pani mówiłem o tym, że jak żeśmy zeszyty kupowali on się w ogóle nie gniewał, żeby nawet mu tam ubliżyć, tylko żeby u niego kupić, to już był dobry, tak (E.W. – Interes był na pierwszym miejscu). To już był dobry.

E.W. – Czy Lubartów w okresie międzywojennym był bogatym miastem, czy też biednym?

Z.P. – A nie, to było raczej biednym, dlaczego? Z samego położenia gruntu... lepsza ziemia- wiadomo- bogatsze płody no i jedno w drugie przecież się wiąże, a tu przecież dokoła same piachy, to to takie raczej tego, wyrobnicze to miasto było. Tu szczęście tylko tyle, że kolej była, że to połączenie z Lublinem na trasie, no to już, czy zboże, czy coś, czy znaczy zbyt ten produktów tych rolnych, czy drzewo, bo tu w zasadzie to dużo ten Lubartów ratował, znaczy zbyt drzewa. Tak samo lubartowskie lasy te, drzewa dużo posiadały, zasoby. Tak samo i ta Zamojszczyzna, no dzież. No i jakoś była, znaczy zarobkowa, robotnicy no i zbyt na te produkty to przecież same te drzewo, to przecież tu w ogóle Lubartów tego nie zużył, nie spożytkował, trzeba było eksportować. No najpierw, kiedy jeszcze nie przeszli, bo to było też podyktowane ekonomicznie, to przecież te zagraniczne firmy skupowały budulec, całe drzewa. I to chodziło, że mało, że to tanio, a ta druga rzecz: tu ile pozbawionych było ludzi pracy, zarobku, bo całe zerżnął przecież i poszli i ta deska, czy już. A już po przerobieniu deska, deske z kolei do warsztatu stolarskiego czy coś już dawał, dawała możność i już rzemiosło zaczęło się rozwijać. To już później wszystko było przecierane, bo był tartak na Budach, tylko tamtego tartaku mało znam, bo tylko tyle wiem, gdzie był tego i tutaj ten stary tartak. A tu w Łucce to już prywatny tartak, ale tamten tak chodził i nie chodził, to sezonowo, to on wielkiego znaczenia nie odgrywał, tyle ile, że miejscowych w to drzewo tam przerobił no i tam kilka osób te, które pracowały. Tak, że on, bo ten stary tartak to tu kupa ludzi robiła. Bo były okresy, że na trzy zmiany on w ogóle był w ruchu ciągłym. No to jak taka wieś, jak Dąbrówka, to cała przecie. To jedni robili przy przeróbce a inny zwózka i przy wyrębie (E.W. – To właśnie rozmawialiśmy o tym.). No tak

E.W. – A czy mieszkańcy Lubartowa byli nowocześni, czy też staroświeccy, konserwatywni? Nie lubili nowinek, jak to było wówczas?

Z.P. – A w zasadzie tam nowoczesne to ci, którzy byli bliżej szkoły, to już był bardzo nowoczesny a całe trzeba powiedzieć peryferie wszystko, to to rolnictwo. Każdy jeden Lubartowiak, to jakiś kawałek pola miał i przecież te peryferie czy Szaniawskiego obecna, czy tamte za tem, tu na wschodzie ulicy to wszystko stodoły, obory. Tak było przecież, normalnie oni przecież trzymali bydło, trzymali konie, furmanem się ten się interesowali, a to, czyli można podzielić było na ten, że same centrum to Żydostwo za tego (zajmowało- EW).

Drugi pas to już ta pół inteligencja taka, dorobkiewicze te. A reszta te peryferie, no to już są rolnicy. A byli tacy, co te te stajko, czyli bo oni przeważnie to oni na te staje liczyli te pólka, te kawałki, to jeszcze sierpami przecie ja pamiętam, sierpami żyto było, przeważnie żyto uprawiali sierpami i układali takie nawet nie w kopy, tak jak teraz, tylko w mędle, o tak na krzyż…

E.W. – A jak np. rolnicy żyli? Czy każdy rolnik miał konia, czy wypożyczano sobie?

Z.P. – Nie, nie każdy, no skąd. Jak miał tam staje czy dwa, to skąd mógł wynajmować. Nawet jeżeli chodzi ten najstarszy brat, bo ten młodszy to nie, ale najstarszy to dużo tego, obrabiał, jeździł do Lubartowa. Temu staje zaorać, temu staje zaorać. Ja sam jeździłem nawet też, to ojciec tylko, że pieniędzy nie brał, bo już ojciec mnie wysłał, ale za okupacji to jeździłem i tam, to zaorać, to mu gnój wywieźć, to inne rzeczy zrobić. Wszystko korzystało z wynajmu.

E.W. – Czy jest jeszcze coś takiego, co chciałby pan opowiedzieć ze swojego życia? Przed wojną, w czasie wojny. Coś o co wcześniej nie zapytałam.

Z.P. – W czasie wojny, w czasie wojny to dużo można powiedzieć. Bo już w czasie wojny, to też tego, stroche się strachu widziało, się przeżyło.

E.W. – Czy jakieś egzekucje na pana oczach, czy ginęli tutaj ludzie? (Z.P. – Proszę?). Czy ginęli ludzie na pana oczach, czy przeżył pan jakieś egzekucje?

Z.P. – No egzekucje to tylko widziałem i przeżyć…, no też dzięki, można powiedzieć, pomysłowości i może opatrzności też trzeba powiedzieć, bo to taki najtragiczniejszy, taki bardziej przeżyty, to znaczy łapanke jak była ta ten. To był prosze pani w Rudce Kijańskiej…koło Rozkopaczewa. To taka sytuacja, że tam Niemcy, to łod czego się zaczęło?

           W Kolechowicach było dużo Ukraińców, bo to…z kolei na Rudce Kijańskiej nie było nic, to była czysta polska wieś. W czasie wojny, kiedy się znaczy rozpoczęła ta niemiecko-sowiecka wojna, dużo jeńców przecież naszych jeńców Niemcy brali, przecie to tysiącami. Pociągi, transporty jechały to tysiącami, całe wagony to tak jak słupki w rząd ustawione jechało w tych węglarkach, jechało i dużo ich uciekało tych Sowietów. Był taki wypadek, że no no, normalnie taki szereg 10 czy iluś pod lasem tam gdzieś tem, Sowieci uciekali, którzy się z tych obozów wyrwali, którzy jeszcze w obozie nie byli zamknięci, bo z obozu, zza drutów, to już trudno było. I oni, a tam nasze wojsko polskie się w 39 roku rozbrajało po tych znaczy na peryferyjnych tych miejscowościach tak, tak. Przecież oni organizowali się przed wojną ci Ukraińcy. Przechwycili dużo broni, ci z kolei uciekali….się dogadywali i to już byli przyjaciele. I ci Ukraińcy, tamci miejscowi tam w Kolechowicach, nie tylko w Kolechowicach… a Orzechów to tym bardziej to taka wieś, że już prawie tam, tam Polaków na palcach było liczyć, oni się przechowali. No, ale trzeba żyć, to jak oni broni nie mieli, to dawaj go, a to wojskowi byli! Partyzantka rzekomo, a to banda w ogóle bez żadnego tego, bez żadnej organizacji ani nic i rabować tych miejscowych ludzi! I oni do tego stopnia tak dokuczyli, że te rabunki, rabunki a przy rabunku to i zabijali z niczego no.

I na ostatku, a ta wieś już konspiracja się rozwinęła, bo oni się zorganizowali. Nawet do tego doszło, że akurat ten jeden konspirator Laszczka się nazywał, to się dogadał z Niemcem volksdojczem z wójtem i ten dał dwa karabiny dla obrony na wieś, do tego stopnia! na tę Rudkę Kijańską . I oni co noc wartowali a przy tych dwóch karabinach to mieli swoje tak, że... I oni, ci, a koniecznie oni chcieli zlikwidować tego komendanta Laszczke, no i jakby się udało to i reszte nie?

Ci wartowali, nie dali im nigdzie podejść. A jednego razu oni podchodzili, bo tam trudno było sie dopilnować, bo to w łąkach ta wieś. Z jednej strony łąki z drugiej las tak, że trzeba naprawdę tego. Jak podchodzili gdzieś, tamci Sowietów jednego postrzelili i tam gdzieś zginął. Tylko, że jego oni zabrali gdzieś, bo ci koledzy zabrali i zawlekli….. do Kolechowic. Drugiego razu się zaczatowali, tam taka grobla, która od Rozkopaczewa do Kolechowic to gdzieś na Ostrów tam na trakcie i też w Rozkopaczewie obrabowali tam gospodarza, maciore (maciorę ukradli- E.W.). I oni normalnie jadą furmanką, a ci od razu ztego ci Sowieci uciekli, ale też gdzieś tam któryś poraniony był, bo tam takie te łąki, teraz to już wszystko zmeliorowane, uciekli, no i akurat widzą, że ten i tego faceta ten i mówi „ bracie uciekaj” ten to ten mówi chłop „weźcie sobie zabierzcie te świnie” „ty- mówi- bierz świnie z powrotem zabieraj tylko nie piknij kto cie uratował”. Bo tu jak chodzi, jakby tak w razie do Niemców się doniesło, no to byśmy mówi tego... i taka sytuacja.

No i do czego dochodzi, i na raz to tak dużo, czekaj, czekaj a przedtem, ale to już tylko tak krótko powiem, a przedtem rok czasu, to zabili Niemca ci Sowieci, znaczy z tych, nie ci, tylko ta banda z tych tych, którzy się przechowywali. Bo tych do licha ich tam było, których się przechowywało. I tym Niemcy w odwet zabili 21 ludzi i 3 budynki, zabudowania na Rudce Kijańskiej, ooo. Po roku przyjechali znowu, bo ci Ukraińcy napuścili i tam Burko wtedy rządził. U każdego Ukraińca, to już portret Burki był i on organizował wszystko, tak był zorganizowany i oni koniecznie, koniecznie na te Rudke i wtedy naskarżyli i wskazówki dali i Niemcy łapankę!. Jak oni okrążyli wieś, to ja byłem, w zasadzie nigdy nie..., w takiej porucie nie byłem, bo u nas z Niemcami, to się na co dzień żyło. Bo tak: w Skrobowie byli, w Lubartowie było tak, że co dzień się ich widziało, tak ja nie byłem zrażony. A jak oni okrążyli wieś, tak siostra obudziła mnie i mówi, tylko się rozwidniło, mówi: „schowaj się gdzieś, bo- mówi- bo Niemcy są”. No! jak Niemcy, to wiadomo. Ale gdzie się schować? a to jeszcze tak było, że nawet siana nie było, ni co, puste stodoły. No a tam z jednej strony wieś i druga rzecz, że taki falisty teren, nie? Ale tak, mówie, ja spojrzałem z drugiej strony drogi na północną stronę, tam był takie grusza taka dzika a tam siedzi Niemiec widać w hełmie siedzi przy erkaemie, no tu nie pójdzie.

To ja mówie może do lasu, ale nie uciekam na razie, tylko tak wolno, a ten już gwizdnął.

Taki trójkąt u sąsiada z bali był nałożony, on siedział w ten, no, gwizdnął i „do domu!”- mówi. No niestety i tu nie.

            A siostra, no ona była przezorniejsza i niewiele myśląc, akurat ja na…na jednej stronie, bo tak: droga przez wieś, że z jednej strony domy mieszkalne a z drugiej inwentarskie i tak na przemian. Albo tu, albo tu takie przez te ulice… .

Idzie oficer jakiś ten niemiecki z tych tych, z tych tylnego i z tem naplikiem, popatrzał się, popatrzał przeszedł, ale nic mi nie powiedział. Doszedł do sąsiada i tak jego samego już go tu ma. A siostra mówi „chowaj się, bo -mówi- Walerka Drozdowego już -mówi -wziął”.

Ale gdzie się schować?

            A tam przed temi rabusiami, to oni przecież ci ludzie, to schowki sobie porobili. I oni też w oborze, bo tu też jest taka ziemia bardziej gleba mocniejsza nie piasek i szwagier tam miał tak w rogu w oborze dół wykopany, tam takie deski założone i tam taki byczek był. On miał z pół roku, uwiązany na tym rogu i w tem, mówi „chowaj się do tego dołu”, to już w ten dół tak się wcisnąłem, zwinął się tego. Tylko, że ta obora była bez podmurówki tylko na takich kamieniach, taka szpara wierzch tego, że powietrze można... . Ona gnojem założyła te deske i ten pies tego i już.

I ja siedze w tym dołku, a…trzeba by narysować to pani by się zorientowała. I tak to będzie bardziej bardziej… . Ten Dom, tu obora o ta, co ja mówie, co gdzieś o tak to było i w tym miejscu się tak gięło, bo tu stodoła znowu i tu następny dom, nowy nieużywany, dopiero przykryty. I za jakiś czas, a tylko tylko coraz słysze coś, a kobiety chodzą przecież tego i mówi tak: tego złapali tego złapali tego złapali i znam nazwiska i słysze to wszystko nie? i siedze tak. I naraz mówi...

4. a

A syna o, -mówi - i Olesie -czyli siostre, - niezadługo . Patrz, już – mówi- Filipka starego”, a to był sołtysem. A jaka sytuacja: ten zobaczył Niemców i o zaczął uciekać na przętrze nad oborą i miał on też, bo to zerwał się nie? a miał broń przy sobie. No był z tego był w konspiracji, tego. Jak oni zobaczyli broń, tak od razu zabili. Siostra zobaczyła, że zatego- 17 lat miała, taka fajna dziewczynka- zaczęła rozpaczać na tę, a ten serię machnął, im cały ten zębiczny magazynek wyładował i leży już! Leży, dwa trupy leżą: on tak upadnięty, ona też twarzą tak do góry.

Boże! tam kiedyś, do dziś widzę tę: ta krew! to wszystko! ta koszula lniana tak zakrwawiona! I od razu, to lato, much! I stary jak przyszedł i od razu i ten tego, a starego przywieźli po tym jak się dowiedzieli, że to sołtys. Sołtys normalnie z nimi chodził jako sołtys, jako przewodnik, a jak ci od razu sygnał dali, tak przyjechali do niego tam i go, że z końca wzięli i go zabili, no już jest trzy trupy. Ale mało ich jeszcze nałapane i tak siedzim i siedzim, koniec. Po jakimś czasie, tylko słysze, że... ale w tem momencie jak oni se akcję zrobili, nanieśli sobie jajek , masła i sobie śniadanie. I szwargot niesamowity o tu, a przecież to w zasadzie 5 metrów od tego gdzie ja, ja to wszystko słysze, to mnie można było wyobrazić jak.

No na ostatku jakoś, jakoś to wszystko, ale jeszcze, mało! Oni tak chodzili, szukali tak tyczkami: „pan chodź, pan chodź!” koło tych budynków „pan chodź!”, bo drugi sąsiad uciekł, sąsiad też do szwagra, do tych budynków tam się pod podłogę, bo to była podłoga, na tym tam schował, on bardziej widział, bo tam było wyżej i on to samo i teraz ten mówi: „czy mnie widzi , czy nie widzi” no! jakoś. I on tu koniecznie do tej obory, a pies był taki niesamowity zły, on tego psa chciał zastrzelić. Siostra zaczeła się śmiać, mówi tak, a ona to troche po niemiecku rozumiała: „niemiecki rycerz i na psa -mówi- tego”. On się chyba zawstydził i cofnął się, no i wrócił się, no i dobra.

Jak to się skończyło to wszystko i oni już przestali, odjechali tylko samochody pojechali, pojechali normalnie, on ten sołtys, bo tak na końcu wsi, to gdzieś pani pokażę tak gdzieś tu. A tu znowu ta obora tu, a tu stodoła i tu, to oni leżą te nieboszczyki.

            A, a proszę pani teraz taki lepszy, tu jest róg -drugi sąsiad, ten drugi wypadek i ten sąsiad, no ale trzeba prawda dokończyć, dopiero tego. Przyjechali, pozabierali cukier co się dało, on miał, przecież on miał cukru, to wszystko takie rzeczy, tylko i jak wrócili wszystko już to pojedli śniadanie, odjechali i wtedy sygnał, że już odjechali, tak my wszyscy, jak tego i tych nieboszczyków i dopiero.

Obejrzyj to, jak to leżało, to możesz pani sobie teraz ..., kogo złapali, kogo tego... , są wiadomości .

Tera zaraz! a teraz następny: tu w tem miejscu akurat jest też dom, tylko w te strone, taki podłużny był i taki olbrzymi w tem rogu krzak tego, jaśminu. I akurat, bo to on z matką też, też ten on był zabity, ten ojciec tego chłopaka rok czasu temu i on nie miał innych chody tylko tam w tego w krzaka (E.W. – Ten chłopak młody?). Tak, on tu 6 godzin przestał w ten, i mówił, pies normalnie, pies wyczuwał, ale oni byli tak zasugerowani Niemcy o temi nieboszczykami i tem domem, że nie zwrócili uwagi. I on to wszystko widział i nam opowiedział, jak to było- kogo pierwszego, kogo tego... . Też miał przeżycie, taka sytuacja.

E.W. – Straszne rzeczy. Moglibyśmy pewnie rozmawiać do rana podejrzewam, bo pan wszystko pamięta tak, że film można nakręcić z panem.

Z.P. – Ale to, ale ja miałem... , nawet ten autor Pająk, to ja mu relacje przekazałem. On umieścił gdzieś w jakiemś, w jakiejś książce. W każdym razie od tamtej pory się z nim znam z tem Pająkiem. I żebym był, to ta dużo tych książek napłodził. Taka sytuacja. A drugi raz, to było tak, ale drugi raz to znów miałem... , taka sytuacja: pojechałem kiedyś, bo wykopałem, szwagier na polu miał graby takie duże i kiedyś mówi „Wisz co?, może by to- mówi- byś pomógł, to bym tego z jednego graba wykopał, to by sanie zrobił, czy coś”.

No ja wykopałem tego, ale okopałem sie tego! bo grab przecie olbrzymie korzenie tak dookoła siebie. I ten grab się nie przewraca, co mu zrobić? I on tak stał, całą zimę stał, bo to przed Świętami Bożego Narodzenia.

Kiedyś przyjeżdża na wiosnę- już na wiosnę, tak gdzieś w marcu, jak śnieg zginął. W ogóle już tak obeschła ziemia, że już można było za jakiś tydzień zajść i do roboty przystąpić- przejeżdżał: „bo wiesz, burza, znaczy wiatr wywrócił tego graba, może byś przyszedł to byśmy go porżnęli, zwieźli” -a to uno niestety, kilkanaście wozów, bo to takie potężne, „zwieźli tego graba do tego do domu na opał, czy - mówi - materiał jaki by się wybrało, na coś zdało”.

No i tak było: kiedyś jednej niedzieli piechotą ja sie wymaszerowałem tam 22 km, przenocowałem, rano piłe, siekiere i do lasu jedziemy. Gdzieś tak koło może 11.00, czy coś pu! pu! pu!- strzały, bo z karabinu strzały, gdzie? na Kolechowicy, akurat w tem miejscu, co mówie, tam, jak ten tam był jeszcze młyn, tylko nieczynny był, ale w tym miejscu zaraz, koło tego miejsca tam te strzały. My nic nie wiemy na polu, przyjeżdżamy do domu, mówi, a tu cuś Sowieci z karabinami ale ci Sowieci Damanda( w domyśle - na Majdan, lub Damanda ) i oni uciekali, tak szwagrowego konia wzięli, a tam sąsiad nasz znowu, tego sąsiad szwagrowego konia, ja nie wiedziałem, ich też jeszcze nie widziałem, jak ony wyglądają. Jedny w czapce, drudzy też w jakimś tam innym ubraniu i dęba! I oni tam przez te Rudke i tam na łąki gdzieś uciekli. A jaka sytuacja: szwagier w słome gdzieś udarł, ja się patrze co, jakoś oni przejechali, ja zostałem, nawet nie wiedziałem co to tego. A siostra mówi tako i tako sytuacja, a już sygnał jest, mówi tak koło nich przyjechali, bo tam tych też, tu na rysunkach pokaże pani jaka była ( sytuacja – E.W.). Był o tu dom i tam były dziewczyny i oni przyjechali na roboty. Po przeciwny stronie był dom i jak tak pobudowany, że wyjście do inwentarza, w ogóle na podwórze nie było, bo tu były znaczy te zabudowania inne tylko od frontu i tu akurat ta droga, która leci do Ostrowa. I oni przyjechali, jak ci Sowieci, oni czasami tam sobie popijali, czy śniadanie, lub zajechali: „daj nam jeść daj nam wódki”.

W porządku, bo oni ponownie, ale to banda nie żadna organizacja, bo to jeszcze to długi czas, innym razem będę opowiadał, jak ich likwidowali. Jak oni zobaczyli tych Niemców, co oni przyjechali łapać za temi dziewczynami do roboty, tak oni choda i strzały do nich i znowu zabili jednego z tych tych łapaczy tych Niemców i sami cugu na Rudkę i to od razu koniec, bo tam na Rudke- to będzie z tej strony wieś - jedny nie przeszli tu jest taki grądek, to jak się przez te łąki przejechali i uciekli. I niezadługo Niemcy przyjechali z tego Lubartowa i znów siedmiu zgarneli, ale nas nie tego, bo nas nie było, bo myśmy w polu byli, no to my tyle żeśmy już i obiadu nie jedli, tylko oba ze szwagrem i do Rozkopaczewa żeśmy uciekli. Żeśmy przenocowali jedno noc, drugo noc w Rozkopaczewie, no a tych ludzi wzieli.

A my dopiero późni przyjechali, na konia założyli, przyjechali my do Nowodworu i kiedy się ucichło ni żadnego sygnału nie było, ale to ni telefonu, ni czego. Przecież i z powrotem szwagier pojechał ja żem został sam. A z tymi ludźmi, jak było, co wzieli, w ten sposób, że tam była taka... burza wyłamała lipę, taki był konar, że może z 5 ze 6 metry wzieli ich i poustawiali tych ludzi no i wiadomo mówi, co my przecież? Żegnajo się jeden z drugiem, bo mówią rozstrzelą. Niemcy poszwargotali, poszwargotali i nic, jadą dalij. Dojeżdżają, dojeżdżają, mówią, wzieli ich jado jado do leśniczówki i akurat dojechali do Brzostówki do leśniczówki i do Nowy Wsi droga, no i tam jest leśniczówka tak i koło ty leśniczówki so takie świerki i każą im wychodzić.

Wychodzą i ustawiają ich koło tych świerków „ znowu my się żegnamy” - opowiadali ci, jak powracali do domu - „pogadali poszwargotali i nic”.

Wzięli z powrotem i przyjechali do Lubartowa. I niestety żadnego nie zabili i siedzieli dłuższy czas w areszcie no i nie wiem, ktoś tam... im jakiegoś pośrednika znaleźli i wszystkich zwolnili. O taka sytuacja była. Tak, że ta wieś to przeżyła naprawdę przeżyła tam.

E.W. – Ja myślę, wie pan, że my się jeszcze umówimy, nie raz na rozmowę i bardzo chciałabym panu podziękować, bo naprawdę ogrom cennego materiału.

Z.P. – Ale to jeszcze króciutki, króciutki taki, to jeszcze jedno miałem przeżycie. (E.W. – Dobrze ja mam czas). A to też po wyzwoleniu. Szwagier był chory, to ja byłem u niego normalnie za parobka. Tam wszystko opowiadam przecie. To u nich dwoje dzieci małych i trzeba było wszystko….krowa no i świnie no i wszystko przecież to trzeba było ręcznie, wszystko trzeba było zrobić i wymłócić, tak, a nas kilkoro było tu w domu. No to tak się który zawsze tak na zmianę - albo brat młodszy, albo ja, to żeśmy kto woli i kiedyś..., a ja miałem, tu żeśmy sobie z kumplem kupili do spółki akordeon. Taki na 32 basy. No i ja na ostatku ten akordeon wziąłem, no to tam nie było ni muzykanta, ni czego, to ja tam był za muzykanta. To wieczorem tak za akordeon tu chodzić po wsi, to już ja szukałem tego. To tam stare kobity te normalnie gospodynie, to już sobie tam kolacje naszykowały i akordeon i ja już musiał po obrządku żem wiedział gdzie on jest i że tam jem przygrać tego, to ony już nie przędły tylko tylko w tańcu.

E.W. – A pan grał na akordeonie?

Z.P. – No tak i jaka sytuacja. Gram, jeszcze nie rozpoczęliśmy, tam grać jeszcze się szykują. Przychodzi facet „ej no!- mówi - nie grajta, Pioter Drozd zabity”. O masz, sąsiad.

E.W. – Po wojnie to było tak, po wyzwoleniu?

Z.P. – Po wyzwoleniu zaraz, ORMO to było przecież, po wyzwoleniu. To niewiele myśląc to my cugu. Jeden, drugi, chłopaki tego wiejem. Pierwszo noc przecie, każdy gdzie mógł przenocował, a drugą noc to żeśmy aż do Uścimowa uciekli. A to taki wypadek był skurczy syny. Widzi pani, jakie ORMO było, przychodzo uchylają drzwi normalnie i to był gość taki, że ni do organizacji nie należał. To była taka raczy rura tego. Uchylił te drzwi otworzył. Zaczęli stukać, ten drzwi otworzył a ten z karabinu łup! zabił chłopa i gotowe. No i nic jemu ten, nie było, tym, tym zamachowcom. No to się poruta zrobiła, zaraz pogłoski. No potem pogrzebali go, on mówi „jeszcze nieboszczyk będzie czy coś, bo – mówi - świeca zgasła” w czasie pogrzebu w Ostrowie. To, to o widzi pani te przesądy, jak i to i przy pogrzebie, bo jeszcze jakiś nieboszczyk i też tam jakieś ze dwie, ze trzy nocy żeśmy tam przenocowali na tem w Uścimowie. Bo tam była znów tego chłopaka siostra, za krawcową się uczyła, tam znajomych miał (miałem – E.W.) w Uścimowie i taka sytuacja tam miałem zawsze tej, tej cykorii.

            A jeszcze jeden wypadek taki krótki. Pomagaliśmy siostrze, bo tak budowało się to wszystko, przecież trzeba, a szwagier doszedł trochę do zdrowia, zaczął tego. Ale to już było proszę pani w 47. , 47 ,czy ósmy rok.

E.W. – Proszę mówić

Z.P. – Od Niemca mi się udało - nie dostałem, a od ormowca -dostałem, w jaki sposób? Akurat jak..., nie wiem czy pani te historie o ty wojewódzkiej radzie, gdzie się organizowała na Rudce Kijańskiej, czy pani słyszała? A to jest ciekawe, właśnie wtrąciłem. Tam gdzieś akurat wis a wis, bo to tam znów i ta sama droga, zaraz pani pokażę, o, i tu jest tak: ta droga do Rudki i tu szwagier takie miał 200 pręty, czyli trzy czwarte morgi i tu jest dom tego Kasperczuka, gdzie ta wojewódzka rada się konspiracyjna za okupacji zawiązała. I tam było zaledwie po ciężki zimie 14 jabłonek zostało tu i mocno zaowocowały i on miał taką, na angielską chorobę szwagier, siostrę. Ona pilnowała w dzień, jak to dzieci się bały, a na noc, to ona przychodziła a szwagier przychodził i kiedyś dzień mówi, a to siostra „wiesz co, przyszedłbyś – mówi - ze Staśkiem /czyli ze szwagrem/, to będzie jemu trochę to przyjemniej tak siedzieć. Bo tej łobuzerii za temi jabłkami chodzi”. No i myśmy poszli. Ja wychodzę normalnie akurat wieczorem, bo się tego tam ciemno zrobiło, wychodzę bo tam taki szałas taką budę zrobili, a tu mnie w pych: Ra! Trzask! Raz! i jeszcze raz mnie tu: taki! nie taki!

A to skurczy syn przyszedł komendant ORMO - Płoski się nazywał i on skubany przyszedł na jabłka. Ja wyszedłem, przeszkodziłem mu, to mnie tego. Ja mówię szwagrowi „wiesz co...”, szwagier wyszedł, zaczął krzyczyć tam, mówi „co? Tego, tam tego” nie? A on /ormowiec/ tam jeszcze tego, zaczął odgrażać: „a ja cię co skurwysynu zalicoł, to nawet by ci tam gówno ojca świętego nie pomogło” i tam dalej. No i żem przyszedł, przychodzę a tam dalej byli chłopaki, znów tam dziewczyny w jednym miejscu akurat, bo tego znaczy, te szwagra siostrzenice były i braty znaczy te i po kolei tych chłopców też ormowce. I jem też tam, kto mu tam w drogę wszedł, to on ich tam młócił tak, i taka sytuacja była.

E.W. – To rzeczywiście miał pan wiele tych przeżyć.

Z.P. – Oj to, Bożesz ty.

E.W. – To nic ja na dzisiaj już panu podziękuje, ponieważ jest już późno i ja muszę uciekać.

Z.P. – Jak mówię- od Niemców udało mi się, nie dostałem, a od ORMO dostałem.

Bo tu kiedyś jest właśnie ten Kasperczuk i kiedyś taka sytuacja: byliśmy na wycieczce ogrodniczej już. I jadę od Kijan, jedziemy autokarem, bo tak autokar odwoził to po kolei, bo, z Kolechowic tam byli i z Brzostówki, a ja tam tyle lat się obijałem przecież i w Ostrowie i do młyna i przecie tam tam wszystkie znam i tyle ludzi znałem i tak mówię tam były niektóre z Kolechowic. „Skąd pan tak zna?”, „No znam – mówię - no cóż to nie można znać?” , „ Musi pan był w partyzantce?” , „Musowo w partyzantce być?” To nie! „Musiał pan albo to, albo to żeby tak znać – mówi - tu ten mieszkał, tu ten mieszkał”, „No! - mówię - tu się człowiek rodził” , „A to dlaczego się pan tu nie ożenił?” , „Bo za ubogi byłem, tutaj wszystko – mówię - takie zamożne te Kolechowiczanki - mówię tego - to stąd mówię tego”.

Nie mogli sobie darować skąd ja tak znam. A ja tam piechotą wydeptałem to wszystko.

E.W. – Pan ma ogromną pamięć naprawdę.

Z.P. – No jak się piechotą tyle wychodziło, to musi się i pamiętać.

E.W. – No nie każdy, nie każdy jest w stanie tyle zapamiętać . Na dzisiaj już panu serdecznie dziękuje, bardzo cenne, naprawdę wiadomości. I myślę, że się spotkamy jeszcze.

Z.P. – Proszę bardzo.

E.W. – Może w przyszłym roku.

Z.P.- Niejednemu niektóre rzeczy, jak się mówi, to nie wierzy, bo on „ by tego nie robił” . Bo tak, jak dajmy na to za okupacji te furmanki, to było wszystko. To przecież, to trzeba było szybko! Niestety tam nikt się nie cackał: „on byłby nie poszedł!” Ano! prosiłby cię! A jakie wyjście?! Jakie wypadki były przecież, to trudno sobie naprawdę wyobrazić, jak ten naród był torturowany na każdym kroku przecież, w ogóle. Że to dziś tak się Polacy z Niemcami bratają. No! trzeba zapomnieć, trzeba, ale pamiętać też trzeba, co oni tu niestety wyczyniali. Ile krwi, ile tego i w każdy wsi - nie było tego! /wyjątków/ .

            Ale jaka sytuacja, jeszcze się wrócę do tego, wie pani, kiedy po tym zabójstwie. To było gdzieś w sobotę, bo tak, w sobotę. Niedziela, ludzi! Boże! się rozniesło po całej wsi, bo przecież to tych gdzieś już, za czym stolarze trumnę zrobili i już ubrana i ta dziewczyna, i on, i tak te trumny leżą, to tak obok w tych trumnach leżą, to tak, jak na odpust: ze wszystkich okolic ludzie się schodzą przecież każdy ogląda, no, no niesamowite przecie.

W poniedziałek już skoro świt, to tylko szaro i znów, a już to wtedy, to nikt niestety i ja nie spałem, był każdy czujny. Bo szwagier wie pani, bo szwagier on leżał jako chory i a tylko, dlatego został, że miał akurat tu w Skrobowie był w obozie lekarz ten niemiecki, on przyjmował cywilów. I to normalnie on pobierał tylko w naturze, masło przeważnie, masło, mięso, czy coś. I szwagier przyjeżdżał do niego i on miał recepty od tego lekarza i te recepty go uratowały a inaczy, to by i jego zgarnęli, z łóżka byli go zgarnęli. Ale już w poniedziałek to już szwagier ozdrowiał, już piechotą żeśmy do lasu już to przeszli, zdążyli ucieknąć do lasu.

Ale tak: my żeśmy pouciekali do lasu, cała wieś uciekła i cały koniec ten, który tutaj, bo tu tylko jeszcze był jeden dom tego brata sołtysa. Filipki się nazywali i jeszcze jeden tak tam na końcu był dom i to już koniec. Przyjechali Niemcy i znów 7 tych nieruchomości zrewidowali, ale już nikogo nie wzięli, bo nikogo nie było. To w jednym u tego sąsiada Mazurkiewicza, to podłogi nawet poodrywali. Szukali, ale nikogo, ni żywy /duszy- E.W./ nie znaleźli, tylko same kobiety. A na końcu, to kobiety, znaczy Niemcy poprzyprowadzali, i musiały kartofle te, które w piwnicy były obstrzyknąć z tych..., oczyścić. Jeszcze nawet kartofle, widzi pani pozabierali i pojechali. Od tamtej pory już ich nie widziałem i dopiero w następny, we wtorek pochowali tak samo. Za dużo ludzi też nie poszło, bo każdy się obawiał, tak.

E.W. – Dziękuje panu bardzo, naprawdę na dzisiaj. Nie chcę już państwa tutaj męczyć. Ja jeszcze na pewno przyjadę.

 

                                                                     Rozmawiała Edyta Weremczuk